środa, 23 marca 2011

Rzeka Orzyc. 20 marca 2011

Witam was po raz wtóry na mojej relacji z kajaka
Swoje relacje z pływania kajakiem powinienem pisać od razu po powrocie albo jeszcze w ich trakcie. No tak, ale jak tu zamienić wiosło na pióro lub klawiaturę komputera. Nie da się.
Trudno, wówczas myśli ulatują w niebyt, lub jeśli jednak powtórnie je uchwycę, mocuję mocno na ekranie komputera. Niestety czasem zmęczenie i brak weny twórczej na to nie pozwala
Dobrym i zarazem niebezpiecznym wynalazcą byłby ten, kto wymyśliłby urządzenie, które automatycznie i na bieżąco przeleje nasze myśli na ekran współczesnych mediów. Tymczasem sam z mozołem muszę sobie przypominać i wklepywać literka po literce, co żem przemyśliwał podczas kolejnej wyprawy kajakowej.
Tą razą wziąłem Ci ja na warsztat rzekę Orzyc. Rzeka Orzyc jest nizinną rzeką północnego Mazowsza, która swoje źródła bierze w okolicach Mławy, aby meandrując wśród tamtejszych łąk, pól i lasów wlać się swemi wody do Narwi.

Jak wiele nazw z tej części Mazowsza rzeka Orzyc ma swoje bliźniacze lub podobne odbicie po tamtej stronie, brzega Narwi. Mam tu na myśli rzekę Orz, która również wraz ze swym biegiem wpada do tej samej Narwi. Dla mnie mają jeszcze jeden wspólny wymiar, a mianowicie nad jej obydwoma brzegami zamieszkiwali moi przodkowie.
Gdy więc spływałem Orzycem, oprócz ciekawości przyświecał mi jeszcze i ten cel żeby poznać i zobaczyć tą krainę, jako i moi przodkowie widzieli. Pogoda była akuratna jak na ten rodzaj rzeki. 20 marzec (luty?) ok. 5 stopni Celsjusza

Chorzele. Widok na kościół od strony rzeki
Zapytacie, dlaczego? Ano powodów jest kilka. Rzeka ta podobno ostatnimi laty nie obfitowała w zbyt wiele wody, a wiosenne roztopy dały mi pewność, że obecnie mi jej nie zabraknie. Tak zwane regulacje rzeki w postaci śluz, jazów i spustów wodnych stanowiły na odcinku, który wybrałem mniejszy problem. Kolejnym być może błahym powodem jest jej położenie wśród płaskich jak stół terenów płn. Mazowsza, pośród łąk i pól z rzadka porośniętym drzewami brzegami. Latem musi być tu jak na patelni, co sprzyja nagości, tą z kolei skwapliwe wykorzystują wszelcy polni krwiopijcy w postaci gzów, ślepaków, wszelkiej maści much i muszek na komarach kończąc.
Tą torturę zostawię sobie na wiosłowanie we dwójkę tymczasem rozkoszując się nurtem i widokami, jakich prawie nic z poziomu wody mi nie przesłania popłynąłem sam.
Zanim podjąłem rekonesans i przygotowania logistyczne plan mój zakładał, że spłynę z miejscowości Chorzele do Krasnosielca, czyli ok 40 km. Marcowa pogoda jednak była kapryśna i do końca nie chciała mnie upewnić, że powinienem zwodować. Spływ przełożyłem z soboty na niedzielę 20 marca, kiedy mnie słońca promienie nieco przekonały. 
















Z tą pogodą bywało dziwacznie. Gdy jechałem nad rzekę słońce jakby się ze mnie naigrywało, spoglądając spoza chmur czy już na wodzie jestem. W swojej złośliwości pytając ze zdziwieniem - To Ty jeszcze nie na wodzie!? Gdy faktycznie znalazłem się w kajaku i na wodzie wówczas obruszone dało mi do zrozumienia, że czekało wystarczająco długo i nie ma zamiaru bez końca mi tu nad głową świecić. Tak obrażeni na siebie ignorowaliśmy się niemal do samego końca.
Dobrą wróżbą na dzień był wróbli koncert, jaki mnie przywitał, gdy o świcie ładowałem na samochód kajak. Potem rodzinka w Wójtowie sprowadziła mnie
na manowce-tzn.na kawę. Kawa przed podróżą dobra rzecz a i rozmowa składniej idzie, więc uległem, co opóźniło mój wyjazd, a do pokonania miałem trochę kilometrów i wciąż brak pewności odnośnie pogody i ostatecznego miejsca startu.
Jak pisałem wcześniej myślałem o starcie z Chorzel, ale logistyka zapewniająca sprawny powrót troszkę więcej czasu zajęła. Ostatecznie stwierdziłem, że skoro rzeki i przeszkód na niej do końca nie znam lepiej skrócić dystans pozostawiając jej całościowe poznanie na inne czasy.
Kolega z pracy, Jacek pomógł mi zdjąć kajak na wysokości miejscowości Jednorożec. Gdy już byłem w kajaku szczelnie opięty i zapięty tak jak lubię, machnąłem raz czy dwa wiosłem i dałem się ponieść.
Powoli oddalając się od mostka i szumu drogi, pod którym zwodowałem. Już na wodzie im dalej rzeka w głąb łąk się wpijała uderzyła mnie wręcz nienaturalna cisza. Uznałem, że w ten sposób mój słuch się z naturą i otoczeniem zestrajał, popłynąłem dalej niemal prostymi odcinkami.
Rzeka gdyby nie jej otoczenie wydawałaby się nudna i leniwa o tej porze roku. Tą pozorną nudę przerywały, co raz odgłosy i głosy zrywających się ptaków, od żurawi poczynając a na kaczkach i gęsiach kończąc.
Brak szczególnych i bliskich punktów odniesienia powoduje, że trudno mi tu jej bieg w przestrzeni opisać. Widać było, że rzeka nieco wystąpiła ze swego koryta tworząc pozory "dwupasmówki" dla kajaków płynących w górę i dół rzeki. Od czasów Napoleona obowiązuje u nas ruch prawostronny na złość Anglosasom.




Trudno w to uwierzyć, ale jakoś tłoku na tej drodze nie widziałem ;-) Mobilki rzeczka czysta i przejrzysta - chciałoby się powiedzieć.
Wypływając już za Jednorożec w stronę Drążdżewa po prawej stronie obserwowałem gęściej i bliżej rzeki porośnięte pagórki, które zdawać by się mogły śladami po średniowiecznych albo jeszcze wcześniejszych grodziskach. I wcale chyba daleki od prawdy nie byłem gdyż ludzie od dawien dawna takie miejsca kępami lub grądami nazywając wykorzystywali.



Nigdy nie byłem na tzw. "Polskiej Kępie" koło Drążdżewa jednak znam z relacji regionalistów tutejszą historię powstańczych potyczek i bitew z 1863 roku. Rozpoznałem to miejsce po krzyżu o nieproporcjonalnie szerokiej belce poprzecznej, jak mi się z wody wydawało, którego ramiona próbowały objąć swoim zasięgiem jak najwięcej. Szerzej o tych wydarzeniach poczytać możecie na str 6 tego linku, Krasnosielckich Zeszytów Historycznych.



Wcale się nie dziwię, że powstańcy to miejsce na odpoczynek i obronę wybrali. Wzgórze podobnie jak i dziś porośnięte drzewami dawało schronienie. Otwarte, podmokłe, otaczające pola, które w ten czas błotami i mokradłami były oraz rzeka chroniły przed zaskoczeniem wrogiem, przeszkodami, których i dziś w taką pogodę nikt nie lubi a zima i przedwiośnie 1863 roku były mokre i dżdżyste. Zainteresowanych odsyłam ponownie do Wieści znad Orzyca.
Minąwszy to miejsce upamiętnione wydarzeniami, w których być może i moi przodkowie czynnie udział brali natknąłem się na nowe zgrupowanie w pełnej mobilizacji.



Były to setki, jeśli nie tysiące gęsi, które to miejsce obrały sobie na odpoczynek. Z początku ich nie rozpoznałem gdyż stały w bezruchu w swoim ochronnym upierzeniu dopiero jak się gromadnie zerwały mogłem ocenić ich skalę i ilość. Niebo pod ich skrzydłami pociemniało jeszcze bardziej. Poruszały się jak wzburzona morska fala uniesiona do nieba. Gęsi formując się sobie tylko znanym kluczem zataczały łuk lądując kilkaset metrów dalej od koryta rzeki.
Pozostawiwszy mnie samego na wodzie jak i osamotnione drzewa gdzieś rosnące pojedynczo na pustej obecnie łące. Gdyby nie zrobione zdjęcia trudno by mi było ogarnąć w pamięci to obecnie w całość































Dopływam do Drążdżewa którego nazwa nieodzownie związana jest także z wodami tej rzeki. Wywodzi się od staropolskiego określenia drążdż czyli miejsca w którym naniesione nurtem rzeki trzciny, gałęzie tworzą grubą warstwę, zastój w rozlewisku rzeki ułatwiając przejście po nim niemal jak po mostku.
Nigdy od strony rzeki nie widziałem Drążdżewa ale z dala rozpoznałem miejscowość po wyróżniającym się domu Państwa Borkowskich. Dopływam do mostka i widzę oznakowania. Wiem że gdzieś w pobliżu czeka mnie przeszkoda. Domostwa od strony rzeki mają troszkę innych jakby gorszy wizerunek. Te od strony drogi są odremontowane i zadbane a od rzeki wciąż czekają na remont albo wiosenną zieleń która cały ten brud skryje.
Dalej rzeczka robi się ciekawsza prowadząc swe koryto w pobliżu siedzib ludzkich co słychać, niestety widać i czuć. W zasięgu wzroku i w wodzie widać coraz więcej drzew. To miedzy innymi ślady zimowej działalności bobrów. W okolicach miejscowości Przytuły widać wyraźnie że rzeka podniosła się rozpościerając swoje rozlewiska na okoliczne łąki. Tam gdzie rzeka jest żywa lodu i śniegu już nie ma, natomiast na stojącej wodzie zalega jeszcze dość gruba warstwa lodu który nie ustępuje łatwo.
W ten sposób dopływam powoli do Krasnosielca na początku witają mnie wędkarze i otwarte stawidła na śluzie co pozwala mi pod nimi przepłynąć. czyli Krasnosielc wita otwartymi ... stawidłami.
Niestety tutaj też urok rzeki przyćmiewają sterty śmieci wyrzucone przez "gospodarzy" do rzeki. Może by tego nie  robili gdyby mieli świadomość że plastikowe, wszelkiej maści opakowania, torebki, butelki rozkładać się będą od 450 do 800 lat. Zrobiłbym więcej zdjęć ale nie chcę fotografować śmieci. Teraz słonko rozświeciło się na całego. Na mostku obok "starego" Św. Nepomucena kończę spływ. Krasnosielc to dziś miejscowość z siedzibą gminy która krótko przed powstaniami miała prawa miejskie. W pobliskim Grabowie urodził się mój Tato i jego przodkowie po kądzieli Żebrowscy a w pobliskiej okolicy także Krupińscy, Taborscy, Bukowscy, Dembińscy, Grabowscy, Gutowscy, Niesiobędzcy, Graczyk.
Tuż obok mostu na Orzycu w Krasnosielcu znajduje się stary cmentarz, dziś upamiętniony jedynie kapliczką z czerwonej cegły. W ostatnim czasie z inicjatywy mieszkańców znacznie poprawiono jego wygląd porządkując otoczenie, stawiając nowe ogrodzenie z kowalską, kamieniarską i murarską robotą. Krasnosielc zresztą zakładami kowalstwa artystycznego stoi co widać przy głównych drogach w okolicy.
Żegnam się z rzeką i nie wnikając w wiele szczegółów technicznych wracam inną drogą wzdłuż rzeki do Olsztyna. Jak zawsze pozostaje niedosyt i obietnica sobie dana że jeszcze tu wrócę i mam nadzieję że Ciebie drogi czytelniku nie zanudzę. Do zobaczenia "W drodze do ..."









6 komentarzy:

  1. Przez Krasnosielc zdarza mi się od czasu do czasu przejeżdżać. W czasie jednej z takich podróży, będąc już za Ostrołęką, poczułem, że koniecznie muszę napić się kawy. Okazja nadarzyła się dopiero w Krasnosielcu. Budynek baru przed którym się zatrzymałem nie wyglądał z zewnątrz zachęcająco. Dodatkowo obok pałętały się tzw. "nosy" z butelkami piwa. Ale napić się musiałem. Zaproponowano mi kawę z mlekiem kozim i muszę powiedzieć, że ostatecznie zaskoczyło mnie pozytywnie to zestawienie.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. To przegapił pan najlepszy odcinek tej rzeki. Od Krasnosielca przez Podoś ,Łęgi,Młodzianowo praktycznie do Makowa Mazowieckiego rzeka nie jest regulowana jest bardzo kręta i dzika brak tam , zapor jedyne utrudnienia to pnie drzew które mogą być powalone do rzeki. Zapraszam ponownie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano dziękuję za to Anonimowe zaproszenie. Raczej nie przegapiłem, a tylko przełożyłem na inne czasy, o czym także wspominałem. Z reguły wybieram się na jednodniowe, dość intensywne spływy z braku czasu i innych możliwości. Zachęcony tymi słowami, zapewne kiedyś dokończę ten odcinek rzeki, sam lub wespół z rodzinką, która mnie już o to napominała.
      Pozdrawiam w tym miejscu Kasię Mierzejewską z Grabowa :)
      Przy okazji wspomnę, iż szukam kontaktu z ludźmi interesującymi się przeszłością tego terenu i swojej rodziny aby wdrożyć pewien projekt genealogiczny z pożytkiem dla ogółu społeczności i każdego uczestnika z osobna.

      Usuń
  3. Gratuluje strony i pasji :)
    Podlinkowałem stronę do naszej bazy rzek. Pozdrawiam i przy okazji zapraszam na forum. Do zobaczenia na wodzie Radek

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne ujęcia - od strony rzeki wszystko wygląda inaczej ;) Niestety kapliczki z figurą św. Jana Nepomucena w Krasnosielcu nie ma od jakiegoś czasu, usunięto ją podczas robót drogowych. Podobno ma wrócić...

    Jeśli chciałby się Pan dowiedzieć więcej o gminie Jednorożec, przez którą przepływa Orzyc, to zapraszam na mój regionalny blog: http://opowiescistypendialnepooja.blogspot.com/. Jestem również na Facebooku. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. O regulacji Orzyca w okresie międzywojennym: http://www.kurpiankawwielkimswiecie.pl/2017/02/maa-ojczyzna-jak-regulowano-rzeke-orzyc.html

    OdpowiedzUsuń

Baner 720x300

create your own banner at mybannermaker.com!
Copy this code to your website to display this banner!