niedziela, 10 kwietnia 2011

Pamiętnik. Wspomnienie z życia ... - okupacja, zbrodnie. Cz. II.

Prezentuję Wam w kolejnych częściach wspomnienia Wujka Jana Zajko. Dla wnikliwych proszę pamiętać że Wujek spisywał je już w podeszłym wieku, jedynie w oparciu o swoje własne przeżycia i pamięć. W pamięci ludzkiej jak uczy nas genealogia, niektóre wydarzenia i osoby mogły mieć inne nazwanie niż je z dokumentów znamy i tak Beniamin w lokalnej społeczności mógł być nazywany Gieniem, a 22 pogrzeby mogły skrywać 24 ofiary. Jednak są to tylko moje sugestie i wymagają głębszej analizy.
Mogących coś dodać zapraszam do wymiany informacji i komentarzy

Część druga 
Druga część mych wspomnień nie będzie weselsza od pierwszej. Może, dlatego, że miałem to szczęście, urodziłem się podczas pierwszej wojny światowej i nie znałem jej dokładnie. 

*** 
Zdawałoby się, że już wróciło się z wojny zdrowo to wszystko skończone, a to dopiero początki przeżyć. 
Rok 1940 – Władza i Protektorat Sowiecki ustalały pomału swą władzę i porządek, ponieważ bez władzy nie byłoby porządku. Wybrano, więc władze porządkowe wsi tj. predsiedatiela i jego zastępcę. Był nim Mojżuk Adolf i Janewicz Izydor. Następnie założono sklep w Dębowie tak zwane Kooperatywa. Do tego to sklepu trzeba było dowozić towary furmankami aż z Augustowa. Miałem i ja to szczęście jeździć raz po sól do Augustowa. Było dużo pracy przy wywózce lasu do kanału lub też kamieni na budowę toczek tj. schronów. Miałem to szczęście, że nie brano mnie do żadnych robót. Powód był ten, że zachorowałem na rzekomą febrę lub malarię. Dlaczego mówię, że rzekomą, bo tak uznali lekarze. Leczono mnie tylko chininą, której i tak było brak. W drodze łaski można było dostać w aptece suchowolskiej, gdzie był aptekarzem Żyd. Lecz to wszystko nic nie pomagało, a odwrotnie szkodziło na serce. I tak przeleżałem 4 miesiące w łóżku. Jak się później okazało, że to nie jest febra, a nerwica. Jeden tylko lekarz Żyd orzekł, że to nastąpiło wskutek przeżyć frontowych, któremu wtenczas nie wierzono, a jednak się okazało, że on miał rację.
Okres protektoratu sowieckiego nie potrwał długo, bo jak przypominam był to poranek 22 czerwca /niedziela/ 1941 roku godzina 2-ga rano. Samoloty niemieckie kluczem żurawim pruły na wschód bombardując obiekty wojskowe. 
I znowu trwoga i znowu pożary, zgliszcza. Tysiące ofiar w ludziach nie tylko wojskowych, ale nie szczędzono i cywilów. Niemcy hitlerowskie pokazali barbarzyńską władzę. Kto był tylko jakimś pracownikiem u władz sowieckich z takim rozliczano się natychmiast. W tym to czasie za to, że ktoś strzelił do Niemca, to została spalona doszczętnie cała Dąbrowa, gdzie obecnie jest powiat.
Najwięcej ucierpieli Żydzi. Zadaniem pierwszym było Hitlera zniszczyć Żydów, a później po kolei Polaków. Tak też i uczynił. Żydów masowo zamknięto do „Gett”, a później wywieziono do specjalnych obozów i tam to właśnie wykończono wszystkich. Z Polakami rozprawiano się stopniowo tj. za najmniejsze przewinienia, przekroczenie dyscypliny wywożono do obozu i tam to właśnie głodową śmiercią przeważnie kończyli swoje życie. 
Takich to Polaków nie na tysiące, ale na miliony liczono. Za zabicie wieprza do swego użytku płaciło się życiem własnym, jeżeli Niemcy się o tym dowiedzieli. Ma się rozumieć, że o tym dla Niemców musiał ktoś z Polaków, ich pupilków donosić. Za mało ich było, żeby oni wszystko widzieli. Dla udokumentowania, że było tak podaję najbliższy przykład, Szkiłądź Edward z Jagłowa. Za to, że znaleziono wódki-samogony i mięso wieprzowe w domu został wywieziony na wyspę Hel i tam zakończył życie. Drugi podobny przypadek w Dwugłach. Dwaj bracia Puchliki zginęli również tam za podobna sprawę i wiele, wiele innych podobnych wypadków z naszego terenu (najprawdopodobniej chodzi o śmierć w jakimś podobozie Stutthofu w dzisiejszym Sztutowie).

Najstraszliwszym wypadkiem było na naszym terenie, kiedy w roku 1944 w miesiącu czerwcu wracała policja niemiecka z Jagłowa do Sztabina, ktoś w lesie za Jaminami wystrzelił. Za to tylko następnego dnia urządzono łapankę na mężczyzn we wsi Jaminy i Mogilnice. Kogo więc złapano w domu, kto nie zdążył uciec, powiązano drutem kolczastym po dwóch i pod kościołem w Jaminach wydano wyrok śmierci na 22 mężczyzn tj. ojców, braci, mężów, synów. Kiedy ich wieziono na miejsce stracenia, niektórzy byli od tego strachu pokryci nie siwym, a białym włosem, co znaczy widoczna śmierć.

Dół był już na nich wykopany w lasku 100 m od Joki na koloni. Tam się rozegrała tragedia. Ustawiono nieszczęśliwych Polaków koło dołu serią z automatów wykonano wyrok. Nie wszyscy zostali zabici, część ich została tylko raniona, ale kiedy byli razem powiązani padli wszyscy do dołu i tam nie patrzono, kto żyje, zasypano piaskiem, lecz ziemia jeszcze po kilku godzinach ruszała się, znak, że ludzie żyli, póki się nie udusili. Podejść do mogiły Niemcy zabronili kobietom mówiąc, kto będzie ważył się odkopywać spotka gorsza kara jak tych, co już leżą w mogile. Jeden jak przypominam lekką śmierć, a mianowicie Gienek Panasewicz z Jamin, próbował uciec, lecz było ogrodzone drutem, zaplątał się i tylko w tym miejscu znaleziono mózg, świadczy o tym, ze śmierć nastąpiła nagle bez cierpień. 

Pomnik na placu w Jaminach

Byłem naocznym świadkiem, kiedy w kwietniu 1945 r. po odzyskaniu wolności odkopywano zwłoki nieszczęśliwych ofiar, nie można było nikogo poznać po twarzy, tylko poznawano po ubraniach. I dlatego to poznano Gienka Panasewicza, bo miał całą czaszkę roztrzaskaną i leżał na wierzchu. 
Proszę sobie wyobrazić kondukt pogrzebowy, 22 trumny jedna za drugą. Do Kościoła nie wnoszono, stały na cmentarzu podczas nabożeństwa. Ile było sierot przy trumnach ojców, matek, żon, sióstr, żaden poeta opisać tego nie zdoła, co się działo w sercach tych najbliższych. Może tylko powiedzieć ten, czy ta, co to przeżywał.

Przykładowe zdjęcie z pogrzebu w Jaminach z tego okresu.
Pogrzeb kuzynki Ziuty Noruk z charakterystycznym katafalkiem i asystą.
przełom lat 1950/60

To, co piszę, to tylko wyjątki wypadków w naszych stronach. A jeżeli chodzi o obozy i lagry, ginęło nie tysiące, a miliny Polaków, to nie piszę o tym, bo o tym piszą specjalne książki o szerokim nakładzie. 
Ja sam osobiście za okupacji niemieckiej specjalnych przygód nie miałem. Pamiętne jest tylko to, że Niemcy, co jakiś czas robili mobilizację na konie, na każdej z nich byłem i przez trzy razy udało mi się uciec z koniem i ani razu nie dostałem od Niemca guma. A trzeba wiedzieć, że gdyby zauważano, to może nawet i przyszłoby się pożegnać nie tylko z koniem, ale i rodziną. Takie podobne wypadki były. Życie za Niemców nie było do pozazdroszczenia, ale zawsze żyło się nadzieją, że kiedyś to się skończy i przyjdzie czas, że trzeba jakieś nowe życie zakładać.
Cóż było robić. W domu na gospodarce było, komu robić, było dwóch braci, bratowa starsi oraz dwoje małych dzieci, bratanków. Trzeba było pomyśleć o sobie, ale co i jak? 

Po dłuższym namyśle postanowiłem pójść uczyć się na krawca, trochę z chęci, a więcej przyznam wymagała potrzeba. Rzecz zrozumiała stryjkiem nie chciało się zostać, a trzeba szukać innego wyjścia. Bo jak na wstępie wspomniałem, ze w roku 1936, kiedy wyjechałem do wojska to było, komu po cichu płakać. 
W tym czasie krawcem w Rutkowszczyźnie był mój brat cioteczny Janek Kamiński z Polkowa. Do niego, więc udałem się z prośbą, ażeby przyjął mnie za ucznia. Wydawało się ze strony nieco śmieszne, uczeń na krawca w 28 roku życia, czy to nie za późno? Jednak on rozumiejąc mnie i mój cel zgodził się chętnie i właśnie jemu tylko zawdzięczam, że podał pierwszy rękę na nowe życie. Słaba to była wprawdzie ta moja nauka na krawca, bo nie było, na czym się uczyć. W tym czasie materiałów fabrycznych nie było, ponieważ była wojna i fabryki w Polsce nie pracowały. Materiały były produkowane sposobem gospodarczym tj., na tzw. krosnach. I z takich to właśnie materiałów szyliśmy ubrania. Po nie całym roku umiałem już szyć sam ubranie i mogłem zarabiać na własne skromne utrzymanie. Ale zanim skończyłem ten rok termiancji nie mogę ominąć i o tym, co robili Niemcy nadal na naszym terenie. 

Często brano młodzież do Niemiec na roboty, dlatego też część młodzieży z Jagłowa nie miała dowodów osobistych tj. „paszportu”, dlatego, ażeby nie figurować na ewidencji ludności. Jednego poranka czerwcowego, był to poniedziałek, Niemcy, tj. żandarmeria z całego powiatu augustowskiego oraz Suchowoli, jeszcze, kiedy spali mieszkańcy Jagłowa, otoczyli wieś i chodząc od domu do domu zabierali tych, którzy nie posiadali paszportów. Należy nadmienić, że ktoś podpowiedział Niemcom, że w Jagłowie ukrywa się partyzantka przeciw Niemcom. I dlatego też zrobili oni ten napad. Jednak okazało się niesłuszne oskarżenie. Pomimo, że nie wykryto partyzantki, lecz Niemcy przy tej okazji znaleźli u Siemiona Jana ukrywającego się w tym czasie Karnego Józefa z Suchowoli, którego od dłuższego czasu żandarmeria niemiecka z Suchowoli poszukiwała, ponieważ w określeniu Niemców był on przestępcą politycznym. Tych, więc wszystkich, którzy nie mieli paszportów w ilości 7 osób, a mianowicie: Dawidowicz Henryk, Siemion Mieczysław, Wojtkielewicz Eugeniusz, Kiszluk Jan, karp Czesław, Haraburda Wacław i Karpówna Feliksa, ta ostatnia to najwięcej mnie już w tym czasie interesował, ponieważ dla niej uczyłem się zawodu. 

Ich to wszystkich przyprowadzono pod kaplicę i trzymano razem, ale niezwiązanych. Natomiast Karnego skuto i trzymano osobno nawet zabroniono wody podawać. Po jakimś czasie, kiedy nikogo podejrzanego nie znaleziono we wsi, siedem tych osób odwieziono do Sztabina, a z tamtąd do Augustowa i zamknięto w karniaku. Karnego zaś, komendant żandarmów suchowolskich Wajs i dwóch innych tj. Hirsz i jedne Szuman poprowadzili w kierunku Karpowicz, w odległości pół kilometra za Jagłowem, przy skrzyżowaniu dróg polnych zastrzelono go. Tak, więc Niemcy wykonywali wyroki bez żadnych sądów. Dalsza historia tych siedmiu również nie była wesoła. W karniaku traktowano ich jak więźniów politycznych. Karmiono słabo, a pracy nie żałowano. Zatrudniano przy paretykowaniu buraków i sianokosach. Kiedy przyjechałem zobaczyć, co się dzieje z moją najbliższą serce, zobaczyłem pierwszy raz przechodzącą do odległego ogrodu. Prowadzono ich, ze trzydzieści osób, pod konwojem Szumanów-Polaków z Augustowa. Kiedy chciałem się zbliżyć i zamówić kilka słów, zagrożono mi pod nos. Co pomyślała o tym Polaku przyjacielu ta, żeby to mu się stało, to by już więcej na taką psią służbę nie poszedł. Jednak potem zmieniłem zdanie o nim. Bo gdy się dopytywałem, gdzie ich zaprowadzono do pracy i poszliśmy tam ze swoim szwagrem Karpem Edwardem, to tam mogliśmy dowolnie z nimi porozmawiać. Dalszy los tych aresztowanych może by i nie jednego z nich zakończyłby się śmiercią lub może nie prędko wróciłby do rodziny, bo był to rozkaz wywieźć do Niemiec na stałe do roboty. Jednak przysłowie mówi prawdę, losy są zmienne, a Bóg czyni cuda. Nie był to wprawdzie cud, ale dobra wola Niemca, który w tym czasie był komisarzem w Krosewie (Krosiewo dziś Kroszewo) i gdzie Jagłowo należało rejonowo. Z tym to komisarzem dobrze żył sołtys z Jagłowa śp. Wojtkielewicz Jan, syn Ignacego. Miał znajomość dobrą nie, dlatego, że był jakimś posługiwaczem, ale dlatego że często woził do niego różne upominki w postaci; gęsi, mięsa cielęcego, wódki itp., a przez to samo miał u komisarza pewne względy w stosunku do wsi Jagłowo. W tej to sprawie sołtys, Wojtkielewicz pojechał do komisarza, zwożąc już nie gęś, a poważniejsze upominki od rodzin poszkodowanych jak: dywan, kilimy i różne rzeczy, prosząc go ażeby mogli wrócić do domu ci siedmiu aresztowani, ponieważ oni nie są żadnymi przestępcami. Zostały, więc poza ich obecnością wyrobione paszporta i z tymi to pojechał komisarz do Augustowa. W porozumieniu, więc z biurem Arbajcantu zostali następnego dnia zwolnieni sami tylko przestępcy z Jagłowa. Pozostali zaś zostali wywiezieni do Niemiec, a los był różny. 

A więc jak widać z powyższego, nawet za Niemców protekcja mogła dużo zrobić dobrego. Chcę czytelnikom w skrócie wspomnieć, co się stało z tym komisarzem z Krosiewa. Było to tego samego lata, komisarz ten był w Jaminach zajechał, więc na plebanię do ks. Dąbka na obiad, a że tam był proboszcz Stefan Porczyk, ponieważ był to odpust w Jaminach, po obiedzie i dobrym wypiciu wódki prze komisarza, a trzeba wiedzieć czytelnikom, że pacierza i wódki to komisarz nie odmawiał, na wesoło będąc postanowił księdza z Suchowoli odwieźć swoimi końmi, pomimo że ksiądz miał swoją furmankę, a furmanem był Marchel Piotr, którego wszyscy znali i znają. Po przywiezieniu księdza do Suchowoli nie obeszło się bez tego, co lubił. Pomimo, ze to był wieczór i ksiądz prosił, ażeby zanocował komisarz, nic nie mogło wstrzymać butnego Niemca, co i kto może mu, co zrobić. 

Kiedy wyjechał za miasto w stronę Sztabina, w tym czasie Ukraińcy, pomocnicy Niemców byli w lasku na obserwacji, ponieważ zostali powiadomieni przez milicję, że zostały skradzione konie w Domuratach i należy każdego przejeżdżającego zatrzymać. Nie rozpoznano komisarza, ponieważ był to zmrok, chciano go zatrzymać. Ten zamiast się zatrzymać, wyrwał lejce od furmana i zaciął batem konie. Rzecz zrozumiała, kto ma prawo zatrzymać komisarza? Ukraińcy myśląc, że uciekają złodzieje dali salwę, zabijając na miejscu komisarza, a dla woźnicy ani też koniom nic się nie stało. Żona zabitego komisarza domagała się 100 zakładników z okolicznych wsi, ażeby rozstrzelać. Władze jednak miejscowe stwierdziły, że najmniejszej winy nie ponosili mieszkańcy okolic Suchowoli i dlatego nie wyciągali wniosków do ludności. Tak zginał wielki komisarz przez swoja butną odwagę. Od jego zaś śmierci nie było komisarza na rejon Krosiewo, a Jagłowo przyłączono do Sztabina... CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Baner 720x300

create your own banner at mybannermaker.com!
Copy this code to your website to display this banner!