piątek, 8 kwietnia 2011

Pamiętnik. Wspomnienie z życia ... - wojna i niewola. Cz. I


Był to 1 września 1939 roku, który to dzień pisze i będzie pisać historia Polski i Europy, był to dzień wydania wojny Polsce przez Niemcy hitlerowskie. W ciągu jednej doby Niemcy objechali mało nie całą Polskę. Ile w ciągu dobry zburzyli domów i miast, a ile wybito żołnierzu trudno opisać. Gdzie nie dojechano czołgami, samochodami, tam doleciano samolotem i zbombardowano. Czytelnicy zapewne zapytają, a gdzie nasz polskie samoloty i działa przeciwlotnicze, żeby zatrzymać najeźdźcę? Z bólem serca muszę przyznać, że mało tego mieliśmy, a co mieliśmy to zostało na lotniskach, bo było nieprzygotowane. Jak się później okazało, to wszędzie było czuć zdradę. Niemcy wszędzie mieli swoich szpiegów i to przeważnie w mundurach wyższych oficerów. A dowody tego, że zaraz w kilka dni po wybuchu wojny w każdej brygadzie zabrakło dużo oficerów sztabowych, a najwięcej tych, którzy mówili, że nie oddamy nawet guzika od mundura. To były pierwsze dni wojny, Nie jednym były to dni pierwsze i ostatnie wojny. My mieliśmy to szczęście, że dłużej byliśmy i patrzyliśmy na to, ponieważ kolumna taborowa nr 13 posuwała się nieco od tyłu, dlatego też na froncie specjalnie nie byłem. Ale kogo los rzucił na południe tj. Częstochowa, Piotrków, Sulejów, z tamtąd mało, kto wrócił. Niemcy, kogo nie zabili, to wzięli do niewoli. A pójście do niewoli niemieckiej znaczyło straszne i powolne głodowe konanie. 
Nie mam zamiaru szeroko opisywać przebiegu, po pierwsze nie chcę nieprawdy pisać nie znając wszystkiego jej przebiegu; a po drugie, że piszę tylko to, co sam przeżyłem i widziałem. Krótko chcę tylko wspomnieć o ostatniej wojnie. Wojna Niemców z Polską trwała krótko, niecałe dwa tygodnie, reszta dni to były tylko małe utarczki z niedobitkami Polaków, którzy schronili się w lasach. Polacy są narodem dzielnym i odważnym, ale w tamtej wojnie nie mieli w stosunku do tak potężnego wroga, jakim były Niemcy, czem walczyć. To jest, że wszędzie było szpiegostwo i zdrada. Zacząwszy od Marszałka Rydza Śmigłego i Ministra Beka, którzy pierwsi starali się szukać schronienia za granicą. A więc jak widać ryba trąci od głowy. Sam Hitler powiedział, że gdyby maił do swojej broni polskiego żołnierza, to by cały świat przeszedł. Niestety przysłowie mówi: „bez dowódcy wojsko ginie”. Lecz pomimo wszystkiego jak się później okazało, to gdyby i nawet polskie dowództwo wytrwało, to też by Niemcom długo nie można by było się opierać tylko więcej by zginęło narodu. Nasi dowódcy naszej kolumny, widząc, że nie ma już ratunku, to już wiedziano o tym, że blisko kapitulacja. 
Byliśmy otoczeni ze wszystkich stron jak od zachodu tak i od wschodu, było tylko wyjście na północ na Litwę, a z Litwy do Łotwy. Zanim przebraliśmy się na Litwę mieliśmy kilka napadów w okolicy Skidła przez tak zwanych partyzantów, którzy obstrzeliwali nasze oddziały. Lecz ofiar w naszej kolumnie nie było. Odwrotnie, kogo pojmano z tych, co ostrzeliwali nas, to należy sądzić, że więcej oni nie strzelali nigdy. I tak to wkroczyliśmy za granicę Litwy, tam trzy kilometry od granicy, na strażnicy złożyliśmy broń. Niektórzy żołnierze wrócili do Polski i dobrze zrobili, bo prędzej byli w domu. Nas natomiast cieszono, ażeby jechać do Kopciewa 15 km w głąb Litwy, a z tamtąd samochodami odwiozą nas do Polski. Chodziło, bowiem naszym dowódcom, ażeby odprowadzić konie. Kiedy więc zajechaliśmy do Kopciewa i zdaliśmy konie, to już nasi oficerowie nie troszczyli się o nas. Chodzili tylko z oficerami litewskimi i popijali wodę ognistą. Widząc taką opiekę nad sobą, mimo, że namawiano nas ażeby zostać i dalej emigrować, postanowiliśmy wracać do ojczyzny póki jeszcze bliżej. 
Nie nocując w Kopciewie, wybrało się nas czterech iść bliżej granicy. Dlaczego nas czterech, ponieważ wszyscy byliśmy z jednego województwa. Jeden z Augustowa i dwóch z okolic Goniądzą. Noc nas spotkała o 4 km od granicy. W nocy nie było możliwości przejścia granicy. Zaszliśmy do jednego gospodarza, który mieszkał w pobliżu drogi. Gdy weszliśmy do domu, pozdrowiliśmy po katolicku i dobry wieczór, gospodyni domu odpowiedziała, że nie soprantu, to znaczy nie rozumiem po polski. Lecz pokazuje nam znaki, że proszę siadać, a przyjdzie mąż i on to rozumie po polsku. Za jakiś czas zjawił się mąż jej, który to uprzejmie nas powitał, zapraszając na nocleg. Oto nam tylko chodziło, że możemy pod dachem przenocować i rozmówić się. Po kolacji, choć skromnej, lecz szczerej, poszliśmy spać do stodoły na zboże. Pierwszy to raz na dwa tygodnie, że mogliśmy zdjąć buty z nóg, bo z chwilą wyjazdu z koszar, to całymi nocami jechaliśmy, oglądając się, żeby nie wpaść w ręce Niemców. A kiedy nastanie dzień pojawiały się samoloty niemieckie i bombardowali, gdzie zauważyli wojsko. Tak, więc musieliśmy chronić się cały czas w lasach. Bywały takie dnie, że przez dni cztery nie mieliśmy nic do jedzenia, ponieważ kuchnie rozbili Niemcy. A kiedy to piątego dnia zabito we wsi wieprza i ugotowano nam, to nie było soli. 
Dlatego też, kiedy zjedliśmy kolację mogliśmy się rozebrać w stodole i zasnąć spokojnie. Zdaje się dzisiaj, że już jest dobrze. Jednak nas to wszystko nie zadowoliło, trapiła nas myśl jak dojdziemy do domu i jakie będzie potkanie nas, gdy przejdziemy granicę. 
Trzeba wiedzieć czytelnikom, że już na teren województwa białostockiego wkroczyły wojska rosyjskie i od nich już zależało nasze spotkanie. Nazajutrz rano jak tylko słońce weszło, ubraliśmy się i zaczęliśmy ruszać w drogę. Nie zapomnę tego pożegnania z gościnnym Litwinem, zdjął krzyż ze ściany, przeżegnał nas krzyżem, całując nas każdego z osobna, płakał jak by kogoś najbliższego sercu żegnał. Mówił to słowa pamiętne dzisiaj. Mój ojciec był Polakiem, dlatego we mnie płynie krew polska. Żałuję Was bardzo, że idziecie w ręce okupantów, bo Polska nie istnieje. Co będziecie przeżywać i co Was spotka, to tylko wie jeden Bóg, który rządzi wszystkim. Nie długo trzeba było czekać na ten znak zapytania. Była to niedziela 15 września, chciało się jak najszybciej dojść przynajmniej w swoje strony. Kiedy więc przeszliśmy szczęśliwie granicę, nie natrafiając żadnego oporu przez pograniczników litewskich, ponieważ oni mieli rozkaz puszczać przez granicę polaków, ale tylko bez broni. 
Gdy uszliśmy zaledwie 1 km drogi już zaczęły zatrzymywać się czołgi i tanki rosyjskie. Spotkanie krótkie, spojrzą na ręce, raboczyj narod, stupaj kartoszki kopać. I tak to my przyzwyczailiśmy się do żołnierzy rosyjskich. Podchodzimy do wsi Giby, położonej 12 km od Sejn. Szosa cała jest zajęta przez jadące wojsko rosyjskie, przeważnie kawaleria. Idziemy śmiało z tą myślą, że będzie tak jak do tego czasu, chciało się zobaczyć kawalerii sowieckiej. Lecz zawiedliśmy się bardzo. Na spotkanie do nas podjechał starszyna na czarnym koniu, z naganem w ręku. Witając nas nagan skierował w kierunku piersi jednego z nas najbliższego, który zatrzymał się koło niego. Z kuda wy i kuda idziecie polskie mordy. Tłumaczymy mu jak możemy łamiąc język, że wracamy do domu, jesteśmy rezerwistami, proszę nas puścić, bo mamy blisko do domu. Nie pomogły nasze prośby, każe dołączyć nas do grupy polskich żołnierzy, takich samych jak my na drugiej stronie szosy. Było ich tam około 20-tu. Spotykam tam swojego kolegę, z którym razem jechałem do wojska w dniu 18 sierpnia, tylko on do Suwałk, 2 pułk ułanów, ja zaś do Augustowa, 1 pułk ułanów. Tym moim kolegą i towarzyszem niedoli był Staranowicz Edward ze wsi Horodnianka. Zaczęła się rozmowa, gdzie ty, a gdzie ty byłeś i czy widziałeś kogoś bliskiego ze swoich stron? Krótka u nas była rozmowa. Kazano wstać i zapędzono nas do gminnego aresztu w Gibach. Tam potrzymano nas dwie godziny i zamiast zwolnić, to popędzono do Sejn w inny kierunek. 
Była to niedziela, ludzie tamtejsi idą do kościoła, nas natomiast pędzą odkosem szosy jak największych przestępców. Ciągle bez żadnej przerwy jedzie ich konnica. Przyjemni towarzysze pozdrawiają nas takimi słowami: Polackije mordy, strzelali k nam sabaki preklatyje, budziecieubite w siej czas. Przy takiej to przyjemnej rozmowie dostaliśmy się do Sejn głodni i zmęczeni, a co gorsze przestraszeni powitaniem.

Należy przyznać, że w Sejnach bardzo dobrzy ludzie. Organizacja PCK spotkała nas chlebem i wodą, a gdy umieszczono nas w koszarach KOP było nas około 500 żołnierzy, rodzina nie mała. Chodziliśmy, więc z kolegą Staranowiczem z Sali na salę szukając kogoś znajomego ze swych stron. Spotkaliśmy tylko jednego Szmygla Gienia z Mogilnic. Jest już nas cała trójka. Od Polskiego Czerwonego Krzyża otrzymaliśmy obiad. Po obiedzie wyprowadzono nas na plac. Gdy padła komenda rosyjska: w lewo krut na prawo szahom marsz, uśmieliśmy się z tej komendy, bo byliśmy już podjedzenie. Zatrzymano, zfrontowano nas i wtedy na lewym skrzydle stanął to oficer rosyjski, który coś mówił. Po skończonej rozmowie bito mu brawo. My będąc, o jakie sto metrów nie rozumieliśmy, co on mówił, biliśmy i my brawo. Kiedy z powrotem wprowadzono nas do koszar, pytamy tych, którzy blisko stali, co ten oficer mówił? Odpowiedzieli, że jutro rano pójdziemy do Grodna, a potem samochodami odwiozą nas do domu. I znowu obiecanka taka podobna jak na Litwie. Zupełnie nie wierzyliśmy, że to jest i będzie prawda, bo odległość z Sejn do Grodna jest 60 km, to, dlaczego nie zwalniają tych, którzy są o kilka km od Sejn, a nawet z samych Sejn. 
Gdy po spożyciu kawy dostarczonej przez PCK, pokładliśmy się na gołej podłodze do spania, wtedy to rozmawiając ze swymi dwoma kolegami powiedziałem: Koledzy, najmniejsza okazja, ja nawiewam, o ile mnie się uda, a jak zabiją proszę powiadomić rodzinę, gdzie moje miejsce spoczynku. Jeden z kolegów, Edek, rozradził mi, że pojedziemy na Kaukaz, gdzie jego stryjek był to, chociaż wina się napijemy. Obróciliśmy to w żart, powiedziałem mu wtedy, pij wino za mnie, ja za ciebie będę pił wodę. 
Przez całą noc nie zmrużyłem oka z tą myślą zawsze o ucieczce. Wychodziłem na korytarz drżąc, zbadać czy nie można spróbować ucieczki zaraz. Niestety dalej jak na korytarz nie można było wyjść. Wszędzie warta piesza i konna, najpoważniejszą sprawę załatwiało się na korytarzu, nie można było wyjść. Więc nie było żadnej mowy o ucieczce. Wróciłem smutny i zrezygnowany. Trzeba było czekać lepszej okazji. 
Nazajutrz rano skoro tylko dali wypić kawę już zbiórka na placu do odmarszu. Sformowano nas w trójki, ponieważ w kawalerii maszeruje się nie czwórkami a trójkami. A więc byliśmy szczęśliwi, że wszyscy trzej jesteśmy razem, jak długo żaden z nas tego nie przewidział, że tak szybko nastąpi nasz rozłączenie się. Staliśmy tak około 15 minut. Po takim to wypoczynku na gołej podłodze i nie wychodząc na podwórze, niektórzy słabsi prosili, ażeby pozwolono odejść na stronę w celu załatwienia sprawy w tym czasie najważniejszej. Owszem zezwolono, ale przed frontem wszystkich. Ja natomiast nie miałem potrzeby, lecz tylko pozorowałem, odchodząc nie do przodu, a do tyłu, mając na myśli ucieczkę. Jednak zdawało się mi, że obserwują mnie. Posiedziałem nieco i kiedy wartownik się odwrócił w drugą strone dałem skok na stojący spichlerz. Krótka to była radość, znalazłem się w pułapce. Za spichlerzem były sztachety koszarowe, a przy sztachetach stali konwojenci konni, którzy wartowali całą noc. Wycofać się z powrotem znaczyło to może nawet i zginąć. Wybrałem to, zanim nie widzą, nadal ryzykować. Przeżegnałem się i czołgając się pod sztachetami koło wartowników na odległość dwóch metrów doszedłem szczęśliwie do starego domu. Bóg tak widocznie chciał, że oni mnie nie zauważyli. Kiedy już byłem niewidoczny dla wojska, bo byłem już za domem, gdzie nie było drzwi, a tylko okna, bo drzwi były od frontu. Zapukałem cicho do okna. Otworzyła mi dziewczynka, lat miała około ośmiu. 
Wskoczyłem lotem ptaka, bo strach i siła wyższa mi dopomagała. Na pytanie, czy mają piwnicę odpowiedziano, że nie, tylko wyjście jedno na strych. I znowu musiałem czołgać się po podłodze, żeby nie zauważyli mnie, bojcy, którzy kręcili się po podwórzu. W sieni tego domu znowu niepowodzenie, drzwi były otwarte na zewnątrz, a o drzwi były oparte karabiny żołnierzy rosyjskich. I tu następuje może najważniejsza chwila w moim życiu i w tej ucieczce. Staje wtedy w drzwiach pani Karpowiczowa, bo tak nazywała się gospodyni tego domu, ze swą córką dorosłą i zasłaniając własnymi piersiami nieznanego dla nich zupełnie żołnierza-uciekiniera. Proszę chwilę zatrzymać się i zastanowić, co by ich mogło spotkać, gdyby zauważono to, że dopomagają ucieczce. Na pewno nie lepszy los jak wielu ludzi z Sejn, u których znaleziono ukrytych żołnierzy Polaków. Jednak Bóg chciał, że ich nic nie spotkało i ja tylko dzięki tych ofiarnych kobiet i jeszcze dzisiaj żyję i to przeżycie opisuję. Gdy znalazłem się na strychu, to schowałem się jak mogłem. Po jakimś czasie przynoszą mi ubranie cywilne, ażebym się przebrał mówiąc: Proszę się przebrać i zejść na dół, będzie pan, jako syn i brat, bo Żydzi naprowadzają żołnierzy i gdzie, u kogo żołnierza znajdą, to zabierają za karę całą rodzinę. Marne to wprawdzie było ubranie, które przez to mogło zdradzić mnie, ale włożyłem. 
Podszedłem do szczytu tego strychu, spojrzałem prze szczelinę, była luka po mnie zastąpiona. Po jakimś czasie padła komenda maszerować. A więc Edek Staranowicz pomaszerował pić wino, a ja tymczasem pomyślałem o wodzie w rodzinnej wsi. Kiedy zszedłem ze strychu, to długo nie zatrzymywałem się w domu Karpowiczów, ażeby nie zwrócić podejrzenia na siebie. Podziękowałem jak tylko mogłem za ocalenie dla wszystkich w domu Karpowiczów, wyszedłem tym samym oknem, którym wchodziłem. Zaraz był dom Galinajtesów, mieszkali oni wtedy w suterynie. Tam to wszedłem, gdzie się ogoliłem i dano mi lepsze ubranie, ponieważ w tym domu było czterech mężczyzn. Po śniadaniu drugim, podziękowawszy wszystkim i za wszystko udałem się przez pola w kierunku Augustowa. 
Zaraz za Sejnami spotkałem drugiego takiego samego towarzysza podróży jak ja, tylko on miał dalej do domu, bo był on z pod samej Warszawy. I z tym kolegą przyszedłem szczęśliwie do Jagłowa w dniu 17 września. Miałem to szczęście, że wszystkich w domu żywych i zdrowych zastałem. Brat starszy Stach, który również był zmobilizowany, wrócił szczęśliwie na dwa dni przede mną. Jednak nie wszystkie domy były szczęśliwe, że wszyscy wrócili. Do najgorzej poszkodowanych należała Ostrowska Pelagia, bo straciła na wojnie dwóch synów. Było i więcej takich, co nie zginęli, ale dostali się do niewoli niemieckiej lub rosyjskiej i tam to byli przez kilka lat, aż dopiero powracali po kapitulacji Niemiec tj. w roku 1945, 9 maja. 

Chcę wspomnieć jak długo Edek Staranowicz pił wino. Kiedy wrócił to opowiadał, że 6 tygodni nie rozładowano ich z pociągu, na trzy dni raz dawano jeść i to słone ryby tak, że i woda chyba była lepsza od wina, tylko i tego trudno było dostać. Najważniejsze to było to, że przetrwał i wrócił do domu. 

Pisząc o swoich przeżyciach wspominam o dobrych ludziach w Sejnach. Zdawało się, że wszyscy ludzie takimi powinni być. Niestety, podróżując pieszo do domu spotkaliśmy takich uprzejmych ludzi w Suchorzeczkach, że odmówili nam noclegu tłumacząc, że nie mają słomy dać pod bok. Jedne natomiast gospodarz bardzo zamożny nie mógł odmówić, że nie ma słomy, bo widzieliśmy, ale jeżeli chodzi o kolację, to kazał ażebyśmy sami naobierali kartofli i ugotowali. 
Podziękowaliśmy za gościnność i poszliśmy do sołtysa w Czarnym Brodzie, Chilińskiego, który nas zakwaterował u siebie. Tak, że, jak kiedy wróciłem do domu, to zapowiedziałem domownikom, żeby nikomu nie odmówili noclegu lub posiłku, kto tylko będzie tego żądał. 
Tak to, więc w skrócie kończą się przeżycia z mojej pierwszej części. 

Koniec części pierwszej pamiętnika 
Jana Zajko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Baner 720x300

create your own banner at mybannermaker.com!
Copy this code to your website to display this banner!