niedziela, 27 maja 2012

Cyrkularze jako dodatkowe źródło informacji historycznej

(wersja robocza)
Indeksując księgi metrykalne parafii Jaminy, natrafiłem na księgi, które z pozoru wydawały się nie przydatne w naszych działaniach pro genealogicznych. Były to przeróżne księgi: inwentarzowe, tercjarskiej i cyrkularzowe. Te ostatnie zapisane często drobnym maczkiem, wydawały się nie wnosić nic nowego do poszukiwanego zbioru "nazwisko, imię data, rodzice itd." Jednak z czasem okazało się, że były tam informacje o wiele cenniejsze, ale również i takie.


"Dziekan Augustowski poleca ogłosić Ludowi aby nie uważali za grzech bronić Domu piorunowym ogniem zapalonego" czyli w wolnym tłumaczeniu, gaszenie pożaru wywołanego uderzeniem pioruna nie jest grzechem"

Cyrkularze zastępowały wówczas dzisiejsze gazety, TV, ogłoszenia i obwieszczenia. Miejsce w pobliżu ołtarza było gwarantem szerokiego zasięgu niesionej w ten sposób informacji. Dlatego też ludzie chętnie chodzili do kościoła, podobnie jak dziś chętnie przesiaduję przed swoistym nowym "ołtarzem”, jakim jest ekran telewizora. Podobnie jak dziś w Telewizji, gdy coś zrzucono z ambony, znaczyło to, że tak jest lub powinno być.

"Biskup Diecezji Augustowskiej poleca Duchowieństwu aby starali się na Naukach i przy spowiedziach (wyżej wymienione?) ?? odwracać lub od rozmyślnego podpalania które w tych czasach wielce praktykuje się a co dotyka bardzo (religię?) reli?yję i moralność"


Cyrkularze to ciekawa lektura dotycząca tła historycznych wydarzeń, ale także życia obyczajowego parafian. Mowa w nich, o oszustach wyłudzających pieniądze od ludu za zapisane kartki bez wartości, o podpalaczach i nagrodzie za ich ujęcie. 

Ostrzega się i informuje także, o niechlubnych próbach wymuszenia bezprawnymi zarządzeniami na duchowieństwie cenzury i donosicielstwa spod konfesjonału. Co na szczęście, wkrótce kolejnym zarządzeniem zostało odwołane? Informacje o obowiązku odpowiedniego tytułowania, we wszelkich aktach, nowo narodzonych członków rodziny carskiej. Zresztą tutaj każda uroczystość narodzin, małżeństwa, choroby i śmierci w rodzinie panującej była obwieszczana i często zakończona specjalnie spisaną na tą okoliczność modlitwą 

Mowa jest o zakazie modlitw za poległych Polaków w Warszawie w 1861 roku, jak i odprawiania nabożeństw za Księcia (Adama:moje przypuszczenie) Czartoryskiego, chyba, „że na wyraźne żądanie jego familii”. 

obraz autorstwa Aleksandra Lessera [1814-1884] pt;"Pogrzeb pięciu poległych"
Pogrzeb pięciu ofiar manifestacji w Warszawie w roku 1861 (1861) - przedstawiający pogrzeb Polaków i Żydów zamordowanych przez Kozaków, na którym znajdowali się duchowni katoliccy, protestanci oraz rabini.
Wiele lat potem, poeta Artur Oppman [1867-1931] napisał o tym wiersz pt. "Pięciu poległych"

Jest w duszy polskiej ukryty zakątek,
Gdzie błyszczą ciche lat umarłych cienie,
Leży tam kamień grobowych pamiątek,
A pod kamieniem krwawi się wspomnienie.

A kiedy bliska zbierze się drużyna
I drzwi zamknięte i okna zawarte,
To Polak - kamień duszy swej odklina
I wydobywa tę krwawiącą kartę.

To co przeżyło jedno pokolenie,
Drugie przerabia w sercu i pamięci
I tak pochodem idą cienie... cienie...
Aż się następne znów na krew poświęci!

Wspomnienie dziadów pieśnią jest dla synów,
Hen od Racławic do śniegów Tobolska
I znów przez wnuków grzmi piorunem czynów,
Pieśń... czyn... wspomnienie - to jedno – to… POLSKA.


Wkrótce po tych wydarzeniach doszło do fali protestów w całym kraju, również na Augustowszczyźnie, a w konsekwencji do wybuchu Powstania Styczniowego. Tutaj zapalnikiem do nadchodzących wydarzeń był inny poeta tamtych czasów i jego poezja - Władysław Syrokomla, właściwie Ludwik Kondratowicz h. Syrokomla, który ur. się 29 września 1823 roku we wsi Smolhowie. Na chrzcie otrzymał trzy imiona - Ludwik, Władysław, Franciszek. Poeta pozostał przy drugim imieniu chrzestnym i nazwisku zaczerpniętym od herbu rodowego Kondratowiczów, którzy pieczętowali się od dawna Syrokomlą.
Powracającego z Warszawy poetę, aresztowali w Suwałkach żandarmi. Po aresztowaniu, które odbiło się szerokim echem w okolicy, pod eskortą odbył poeta swą dalszą podróż do Wilna, wprost do więzienia w cytadeli. 

W cyrkularzach napomina się księży, aby nie wtrącali się do polityki i nie wygłaszali mów żałobnych podczas nabożeństw, nie śpiewali (niektórych) pieśni. Jest też wiele instrukcji, co do nieuprawnionego grzebania na tzw. mogilnikach oraz szczegółowe zalecenia, co do trzymania zmarłych w kościołach, podczas nabożeństw. Instrukcje, jak i jakiemu żołnierzowi urlopowanemu i z jakim kolorem biletu, w jakich okolicznościach dać ślub lub nie, bez stosownego zezwolenia. 


Czy tak jak na zdjęciu powyżej, ostrzeżenia o konfiskatach majątku. W innych fragmentach dowiadujemy się o miejscach ewentualnych zesłań, które nie były dla nikogo tajemnicą (najczęściej okolice Tobolska) Jednak z odległością, nie do ogarnięcia dla prostego Ludu, którego miała straszyć już sama nazwa miasta położonego gdzieś na odległej Syberii.
Napomina się duchownych rzymskokatolickich, aby nie nawracali wyznawców prawosławia oraz nie „wysługiwali się innym wyznaniom”. Obwieszcza się o wszelkich ucieczkach i poszukiwaniach, zwłaszcza osób duchownych, zakonników nie dających wiadomości do klasztoru. Itd. Informuje się lud o zbrodniach nie wyjaśnionych, z prośbą o wskazanie sprawcy .
Są tam też ogłaszana poszukiwania metryk urodzenia dla konkretnych osób na terenie danego dekanatu z podaniem niekiedy dość szczegółowych danych.
Inaczej mówiąc, warto zajrzeć do cyrkularzy o ile mamy tylko do nich dostęp.

piątek, 4 maja 2012

Spływ Biskupiec - Barczewo

Fundnąłem sobie moim czerwonym kajakiem 1-szo majowy spływ „hardcorowy" od Biskupca po Barczewo, lokalnymi rzeczkami i jeziorami:
  • jez.Kraksy, 
  • jez.Dadaj, 
  • jez.Tumiańskie, 
  • jez. Pisz i 
  • rzekami Dymer (na dużym odcinku o górskim charakterze, szybkim nurcie z przeszkodami w postaci kamieni, głazów i zwalonych drzew, mocno meandrującą), 
  • rz.Dadaj oraz 
  • rz.Pisą Warmińską (zadbaną trasą wycieczkową przez barczewskich strażaków). Swoją drogą zastanawiają mnie związki etymologiczne z odległym o blisko 100 km Piszem. 
W tym 1-szo majowym spływie, na trybunach widziałem tylko znudzonych wędkarzy, w głównym nurcie pochodu, jednego utopionego jelenia i mnóstwo przeróżnego gatunku ptactwa wzbijającego "oklaski" na nasz widok.
Gdybym jednak wiedział, co mnie czeka na tej trasie nigdy bym się nie podjął takiego spływu, podobnie jak w przeszłości uczestnictwa w pochodach 1-szo majowych. Tym bardziej kajakiem dwójką (polietylenowa Vista ok 4,70 m długości) z kobietą i psem na pokładzie, o jednym wiośle przez blisko 40 km.
Zresztą wydaje mi się, że na pewnych odcinkach byłem pierwszy od lat, bo zaczepiani pod drodze ludzie ostrzegali z czasem, że tędy nikt nie pływa. Cudem dopłynęliśmy do końca, tzn. na "stawy więzienne" w Barczewie tuż pod murami tej szacownej instytucji.
Spływ przypominał zmagania genealogiczne, tzn. mnóstwo przeszkód po drodze, drzew (genealogicznych), chaszczy (nierozwikłanych kwestii) do ominięcia, aby można spływać-poszukiwać drogi dalej. Można było sobie nabić nie jednego guza, ugrzęznąć wepchniętym pod jakimś drzewem. Nie obeszło się też bez poważnych przeniosek w leśnym gąszczu, aby znów trafić na główny nurt (poszukiwań) W końcu się udało, co wróży dobrze na przyszłość moich poszukiwań, tylko, czemu pod więzieniem?  ;-)

Ta cienka niebieska linia ciągnąca się wzdłuż drogi nr 16 prezentuje trasę mojego majowego spływu rzekami i jeziorami Warmii

Spływ rozpocząłem w Biskupcu, opodal przystani harcerskiej, na przedłużeniu ulicy Plażowej. Tutaj zwodowałem kajak na jez. Kraksy. Co za nazwa, tłoku ok 11.00 nie było więc kraksy  nie zaliczyłem ;-)
Tutaj, pośród trzcin, na jej wąskim końcu, skrywa się ujście rzeki Dymer, która swoją nazwę i źródła bierze gdzieś w okolicach miejscowości Dymer, przy drodze nr 57. Rzeka, a raczej rzeczka ta, jest dość zwodnicza i momentami, zwłaszcza w swych początkach przypomina większy, prostolinijny rów melioracyjny wcięty wąwozami w krajobraz.
Wypływając z Biskupca na jez. Kraksy meandruje pośród niewielkiego rozlewiska porośniętego trzciną. Tutaj nie stwarza  żadnych kłopotów aby w okolicach Rzecka nieco przyspieszyć na płytszych odcinkach kamienistego dna. Mijamy wiejską kładkę na odpowiedniej do przepłynięcia wysokości i nurt znów się rozleniwia, prostując swoją linię pośród łąk. Tutaj niemiła niespodzianka w postaci metalowej belki przerzuconej tuż ponad lustrem wody dla skrócenia tubylcom drogi. Dalej płyniemy pod nowymi mostami drogowymi na "nowej" drodze nr 16 mijając stary niegroźny jaz, kiedyś powstrzymujący nurt rzeki. Jest miło i wydaje się, że można się opalać. Ta zwodnicza iluzja kończy się przenioską ponad "krowią" kładką na pastwiskach i niczego złowrogiego jeszcze nie zapowiada. Choć przygotowując się do spływu czytałem, że to odcinek dla "lubiących wyzwania" to stwierdziłem że przecież lubię takowe ;-(

Tutaj momentami rzeczka także przypomina uregulowany, większy rów melioracyjny, choć gdy puściłem wiosło, zajęty innymi sprawami, mój kajak powoli stanął w poprzek (długość kajaka 4,70 m) i został zablokowany przez przelewający się burtą nurt. Mea culpa i to ostrzeżenie zignorowałem wyswobadzając się z objęć brzegów rzeki. Rzeka coraz bardziej domagała się szacunku, każąc nam się coraz częściej kłaniać i lawirować pośród  zwalonych drzew, kamieni i innych przeszkód. Niestety, niekiedy brakowało czasu i miejsca na podjęcie właściwych decyzji i trzeba było improwizować ratując sytuację. Woda porywała nas coraz szybciej i moja partnerka nabiła sobie guza na głowie, ratując psa przed dekapitacją o betonowy słup elektryczny, spełniający obecnie rolę kładki dla miejscowych. Moja czapka, którą jej użyczyłem spoczęła gdzieś na dnie rzeki ale głowa choć nie bez urazu ocalała.
Z pewną dozą niepewności dopłynęliśmy w końcu pośród wielu przeszkód do rozlewiska przy starym młynie w okolicach Marcinkowa. Tu po zlizaniu ran, złapaniu oddechu, i kolejnej przeniosce, długim cyplem  oddzielającym główne koryto od kanału spustowego, pełni nadziei, że najgorsze mamy za sobą, ponownie zwodowaliśmy kajak, czekając z niecierpliwością na wody jeziora Dadaj.
Choć jezioro wydawało się być już niedaleko, to znajdowaliśmy się w coraz szybszym nurcie rzeki po niewłaściwej stronie drogi nr 16, którą od czasu do czasu było wcześniej widać i słychać.
W tym miejscu rzeka przepływa przez porośniętą laskiem dolinkę i pokazuje swój górski charakterek, napstrzony ogromną ilością kamieni i powalonych drzew. Zgroza!.
Nauczeni poprzednim doświadczeniem po kilkuset metrach, przybiliśmy w dolince do brzegu aby rozpoznać rzeczkę z brzegu na jej dalszym odcinku. Mój rekonesans wzdłuż brzegu zakończył się dziękczynieniem za to, że nie podjąłem się płynięcia dalej na tym odcinku.
Więc nie pozostało nic innego jak przenieść kajak przez podmokłe grunty, porastającego, liściastego lasku, ok 150 m. Nasz pies Horacy, chcąc dodać mi odwagi towarzyszył mi w tej przeprawie poprzez "warmińską dżunglę" zbierając po drodze dużą ilość kleszczy (co się potem okazało) czym niewątpliwie mnie uchronił przed ich krwiożerczością.
Po tej chwili zwątpienia i decyzji o nie wzywaniu pomocy, bo nawet nie wiedziałem dokładnie gdzie jesteśmy, ponownie zwodowaliśmy kajak na kamienisty nurt. Momentami osiadając na mieliźnie, przepychaliśmy kajak metodą bioderka-bioderka ale czasami musiałem opuszczać pokład i opierając się porwaniu przez silny nurt, wypychać kajak na głębsze wody. Przeszkody po drodze stawały się coraz bardziej zwyczajne w porównaniu z tym co przeszliśmy przedtem, a rzeka zwalniała biorąc coraz ostrzejsze zakręty. W końcu dopłynęliśmy ponownie do drogi nr 16 opodal miejscowości Zazdrość i Kojtryny. Nie zazdrościłem nikomu kto przepłynął przede mną ten odcinek, dziękując że się wreszcie skończył. Uuuf.
Tylko para plażująca tuż przy moście zdziwiona patrzyła na nas, pytając w myślach 'To tędy da się przepłynąć?"
Ano dało się, w końcu i coraz ostrożniej wpłynęliśmy na jezioro Dadaj. Jeziora same w sobie nie są dla mnie interesujące więc szybko postanowiłem odnaleźć właściwe ujście rzeki, która od tej chwili nazywa się Dadaj. Tutaj trzeba się trzymać lewej strony. Nie chcąc ponownie ryzykować pytałem napotkanych na pomostach ludzi o właściwy kierunek i warunki do przepłynięcia. Informacje były ... sprzeczne i niepokojące. Pewien Pan powiedział że tędy nikt nie pływa, a inna Pani, nieco dalej rzekła, że widywała kajakarzy i jak nie damy rady to przecież ktoś po nas przyjedzie i zabierze  [karawan chyba :-D ]. Przełknąłem ślinę przez zaciśnięte gardło i postanowiłem. 
Płyniemy dalej, po tym co już przeżyliśmy chyba ....nie może być gorzej!? [Czy znacie opinie i różnice pomiędzy optymistą i pesymistą? :-D]. Decyzję potwierdziły  kojące odgłosy lasu, tuż za kolejnym mostem w okolicy Kromerowa, na bocznej już drodze. Rzeka tutaj płynie przez las mieszany w którym zapewne zamieszkuje sporo zwierzyny czego dowodem był utopiony jeleń [chyba jeleń, rozpoznawałem po spływającym korpusie porośniętym włosiem]. Aby się nie powtarzać, wspomnę że przeszkody były ale nie robiące już na nas większego wrażenia do samego Klimkowa i kolejnego miejsca przenioski na młynisku. Tutaj muszę ostrzec naśladowców aby trzymali się prawego brzegu bo po minięciu kolejnego mostka napotkamy ruiny kolejnego młyna. Teren nie jest oznakowany i płynąc środkowym nurtem narazimy się na spadek małym wodospadem (ok 1 m)  powstałym na ruinach śluzy starego młyna. Płynąc po prawej stronie, omijamy go wpływając w wąski kanał spustowy, którym w maju i o tym stanie wody spokojnie dało się przepłynąć.
Po wyłaniających się zza drzew zabudowaniach i pozostałościach po starej stanicy wodnej domyślałem się, że dopływam do Tumian, a więc i jeziora Tumiańskiego. Gdzieś tu w pobliżu, na przeciwległym brzegu, po lewej, w miejscowości Bartołty Wielkie znajduje się XVIII wieczny kościółek, którego jednak nie dostrzegliśmy.
Od tej pory można płynąć spokojnie gdyż strażacy z Barczewa zadbali o oznakowanie i drożność szlaku na tyle by pozostał nadal ciekawy.
Wpływając na jez. Tumiańskie kierujemy się w prawo, pozornie wpływając w zatokę trzciny aby przekonać się, że jezioro Tumiańskie połączone jest z jeziorem Pisz szerokim kanałem przez który przechodzi kolejny drogowy most. Na campingu w Tumianach [ok 100m za mostkiem po lewej], spożywamy obiadek w tutejszym barze. Pies Horacy ma już chyba dość i tylko leżąc przywiera do ziemi jak największym fragmentem ciała, napawając się stabilnością gruntu.
Po dłuższej przerwie i konsumpcji, znowu na wodę. Czeka nas najdłuższy fragment spływu wodami jez Pisz aż do ujścia rzeki, która od tego momentu nazywa się Pisa Warmińska i zaprowadzi nas do Barczewa. 
Z campingu w Tumianach trzeba kierować się wprost na przeciwległy, północny brzeg, wypatrując zatoki w której znajduje się ujście, a potem ok 2,5 godziny spływu rzeką. To już więcej niż półmetek i dalej trasa jest iście rekreacyjna i widokowa, pośród lasów i porośniętych trzcinami leśnych rozlewisk i wąwozów. Dzień zbliżał się ku końcowi co widać nie tylko po rojach owadów ale także po ilości wędkarzy na brzegach.
Gdy w oddali widać wieżę jednego z kościołów w Barczewie wiadomo że jesteśmy blisko. Jeszcze tylko widok na barczewskie górki i pastwiska i wpływamy w obręb i odgłosy tego miasta. W Barczewie wpływamy na pięknie odnowione stawy, tuż przy murach więzienia. Dziś potocznie stawy nazywane są więziennymi ale kiedyś nazywane były młyńskimi i ceglanymi. Spławiano tędy drzewo i cegły z pobliskiej cegielni na rozbudowę klasztoru i miasta. Miasto Barczewo, dawniej Wartenburg, znane jest przede wszystkim z więzienia, ale to "nieuczciwe" podejście bo historię ma znacznie ciekawszą o czym możecie poczytać na stronie regionalisty, Pana Zenderowskiego
http://www.zenderowski.gower.pl/a-barczewo/index.htm
Wspomnę tylko, że samo więzienie ma już blisko 200 lat i w swoich początkach było miejscem odosobnienia niepokornych braciszków-franciszkanów aby z czasem po kasacji majątku zakonu przez rząd Pruski stać się więzieniem królewskim. W czasach bardziej współczesnych jego pensjonariuszami było wiele ciekawych postaci np. Erich Koch, Leszek Moczulski, Adam Michnik itd. Jest to chyba jedyne więzienie w kraju na którego terenie znajduje się kościół i własny cmentarz. Na cmentarzu tym są niestety także pochowane osoby z powojennego podziemia AK, WiN, NSZ. I to by było chyba na tyle mojej opowieści. Zapraszam do lektury innych postów, nie tylko z podróży w historie.



Niestety na odcinku rzeki Dymer, gdy rzeka przekracza linie drogi nr 16 nurt znacząco przyspiesza, wymusił na mnie skupienie się bardziej na wiośle niż aparacie i robieniu zdjęć. Na dalszym odcinku nie wiedząc czego się mogę spodziewać za następnym zakrętem rzeki, też raczej robiłem niewiele zdjęć. Żałuję bo krajobraz był bardzo malowniczy i usiany "fantastycznymi" przeszkodami w postaci zwalonych drzew, różnych kształtów i konfiguracji. Czasami jednak nie wystarczy tylko przeczytać i obejrzeć zdjęcia, trzeba to samemu zobaczyć i przeżyć.

sobota, 28 kwietnia 2012

"News from yesterday" - Wiadomości z wczoraj

Jak chyba w każdej polskiej rodzinie, może we wczesnych lub nieco bardziej współczesnych pokoleniach, można odnaleźć ślady emigracji choćby czasowej. Kierunki tej migracji bywały różne w rożnych czasach o czym już zdążyłem wspomnieć w poście pt. "Po polsku poza Polską".
Sam również w burzliwych latach 90-tych, Polskiej transformacji próbowałem znaleźć swoje miejsce w Holandii gdzieś opodal Hook van Holland i miejscowości Monster. Było miło, ale jednak mimo pierwszego zachwytu wolności coraz bardziej odczuwałem, że tam zawsze będę obcy.

ok 1991 r. Holandia. w tle miasteczko Monster lub okolica

Niestety decyzja o wyjeździe w XIX lub na początku XX wieku nie była tak prosta jak moja. Żeby wyjechać trzeba było zdobyć wiele środków, spieniężając niemal wszystko do czego byłoby można jeszcze wrócić. Na wyjazd taki składała się cała rodzina. Pieniądze te płaciło się pośrednikom, którzy często tak jak i dzisiaj chodzili wokół ciebie dopóki dopóty wiedzieli, że są jeszcze jakieś pieniądze do wyciągnięcia.

Kuferek podróżny który towarzyszył emigrantom. źródło: Mini Muzeum Wsi  państwa Godlewskich  z Jaziewa
Większość emigrantów w tych wczesnych latach migracji obierała kierunek Ameryka czyli USA. Tam po przejściu kwarantanny np na Ellis Island i spisania nowo przybyłych, ścierali się z twardą rzeczywistością. Powrotu właściwie nie było z wielu powodów, a największym chyba był wstyd i zawód dla całej rodziny, która składając się na podróż, liczyła na wsparcie pozostałych w kraju.
Emigranci w tym nowym i obcym jeszcze kraju starali się trzymać razem. Stąd po dzień dzisiejszy całe skupiska ludności z regionu, czy wręcz miejscowości w konkretnych miastach i miasteczkach Stanów Zjednoczonych Ameryki. Takich miejsc jest wiele i nie będę wymieniał ich wszystkich wspominając choćby tylko Nowy York, Chicago.
Moi kuzyni na których ślady trafiałem wybierali np. New London, New Britain, obydwie miejscowości w stanie Connecticut. Poniżej zaprezentuję ślady jakie po nich pozostały, a na które natrafiłem w swoich poszukiwaniach, często dzięki pomocy życzliwych jak zwykle osób ze środowisk genealogicznych.

Akt urodzenia z 1888 r. Antoniego Mierzejewskiego, jednego z pradziadków stryjecznych który wyemigrował do Ameryki z Kamionowa (Kamienowo) na Mazowszu
Jego Amerykański akt zgonu, którego ślad prowadzi do rodziny Dembek
Jednym ze wspomnianych braci i siostrzeńców był mój pradziadek Władysław Jakub oraz dziadek Piotr Mierzejewski
I to co wydaje się być niesamowite dla nas w Polsce, a tam przynajmniej kiedyś było całkowicie normalne i stanowi doskonałe ułatwienie w poszukiwaniach np genealogicznych.
Każdy członek społeczności, nieważne jak bardzo zasłużony lub nie, jeśli był znany lokalnej społeczności mógł liczyć na dość skrupulatny i treściwy nekrolog. Same nekrologi stanowią bezcenne źródło informacji. Niestety szukać ich trzeba w bibliotekach za wielką wodą. Dziś w dobie dygitalizacji dostęp do nich staje się coraz łatwiejszy. Trzeba tylko wiedzieć co i jak lub z kim rozmawiać ;-)
Z innych źródeł wiadomo, że jeśli nasz kuzyn był niegrzeczny, niemoralnie się prowadził lub był zamieszany w przestępstwo, istnieje duże prawdopodobieństwo iż cała jego osoba wraz ze znaną rodziną także została opisana z wieloma szczegółami.

Prezentuję poniżej, także przesłane mi przez Garreta Mierzejewskiego, nekrologi rodziny Dembek, licząc po cichu, że może, ktoś, kiedyś z tej rodziny przeczyta i zechce się skontaktować. Może, jeśli Antoni żył, zmarł i pracował razem z Tomaszem Dembek, [synem Stanisława i Teresy Oliński, ur.1881 r. w Warszawie] pozostawił po sobie jakieś zdjęcia, pamiątki.  Zamieszczam te nekrologi, także dla kolejnego przykładu, na jak świetne i dokładne informacje, poszukiwacz może liczyć.



























Na koniec jeszcze jeden ślad dotyczący emigracji z rodziny Noruk z Jaziewa o której niewiele wiem. Z wielu aktów urodzeń jak i dokumentów na Ellis Island wynika, że część rodziny Noruk aka Naruk, wyemigrowała na przełomie XIX i XX wieku z Jaziewa i okolic poprzez Hamburg do USA. Potwierdzają to wspomnienia mojej Mamy o przychodzących paczkach z Ameryki do późnych lat 50 -tych.
W swoich poszukiwaniach na amerykańskich portalach trafiałem na ich ślady ale bez rozwinięcia kontaktu. Wydaje się że część tamtejszych Noruków zmieniła nazwisko na krótszą i bardziej zamerykanizowaną formę, Nork.
Ten nekrolog otrzymałem dzięki uprzejmości kolegi z Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego, Krzysztofa Zięciny. Dziękuję.



Dodawałbym i dodawał więcej zdjęć i tekstu dotyczących migracji osób związanych z moją rodziną ale w ten sposób ten post wydłużyłby się niemiłosiernie. Na koniec jednak nie mogłem się powstrzymać aby nie dodać kolejnego tekstu Pana Józefa Matyskieły, który na łamach lokalnej gazetki "Nasz Sztabiński Dom" publikował przez lata swoje świetne, wspomnieniowe teksty. A więc zapraszam do lektury "Za chlebem" Pana Józefa Matyskieły

Za chlebem

       Kończył się wiek XIX. Przeminął czas okrutnych wojen, morowego powietrza i głodu. Naród Polski odradzał się z nadzwyczajną siłą. W ostatnich dziesięcioleciach ludność naszego kraju podwoiła się. Nastąpiło katastrofalne przeludnienie. Problem ten szczególnie dotknął obszary wiejskie. Nie inaczej było też w naszej okolicy. W rodzinach naszych pradziadów przybywało potomstwa, którego liczba – mimo wysokiej śmiertelności - nierzadko dochodziła nawet do dziesięciu. Ziemia będąca w posiadaniu chłopów od ogłoszenia w 1864 roku przez cara ukazu uwłaszczeniowego dzielona była na kolejnych potomków. Coraz częściej brakowało chleba i miejsca w wiejskich chałupach.
     W tym czasie nastąpiła w świecie era rewolucji przemysłowej podnosząc błyskawicznie poziom życia w niektórych krajach. Na dodatek po zniesieniu dotychczasowych, feudalnych realiów ekonomicznych, wprowadzona została gospodarka towarowo-pieniężna. W życiu naszych przodków pojawiła się nowa wartość – pieniądze. Porzucenie rodzinnego domu z przekleństwa stało się teraz błogosławieństwem, dającym nadzieję na zarobienie pieniędzy i poprawę warunków życia. Polacy, tak jak inne narody Europy, wyruszyli w świat.
     Jaziewo było wówczas gęsto zabudowane i również przeludnione. Położone po obu stronach ulicy (dzielone wielokrotnie od pierwszych nadań ziemi na początku XVIII w.)  siedliska miały nie całe dwadzieścia metrów szerokości. Dlatego też po obu stronach wsi, biegła po „zagumieniu” droga ułatwiająca dojazd furmanek ze zbożem do stodół. Nazywano ją  ułeczką.    
        Młodzież pochodząca z wielodzietnych rodzin, nie mając nadziei na poprawę warunków życia, zaczęła wyruszać w świat. Były to głównie wyjazdy za chlebem do Ameryki, krainy epokowych wynalazków i boomu gospodarczego.  Zdarzało się też, że w przypadku młodych mężczyzn powodem wyjazdu była chęć uniknięcia służby w rosyjskim wojsku lub ucieczka przed carskim wymiarem sprawiedliwości. Ci, którzy wyjechali pierwsi „zabierali” później swoje rodzeństwo, kuzynów i sąsiadów. Napływające do kraju pierwsze dolary rozbudzały pragnienia o amerykańskim śnie. Kto tylko mógł pożyczał pieniądze na drogę i wyjeżdżał. Wyjazd taki kosztował niemałą sumę w rublach (może ktoś z czytelników wie, jaka to była kwota?). Udający się na emigrację, odprowadzani przez bliskich, szli z tobołkami przez łąki w kierunku Nozdranki, gdzie odbywało się pożegnanie. Dla większości było to rozstanie z rodziną do końca życia. Przeprawiano się później łódką na drugi brzeg kanału, by dalej iść z przewodnikiem do leżącej w Prusach Wschodnich stacji kolejowej w Prostkach. Przewodnikiem w Jaziewie był Dąbrowski. Po kilku dniach spędzonych w kolejowych wagonach podróżni docierali do portów niemieckich: Hamburga lub Bremy, by później płynąć ponad dwa tygodnie statkiem przez Atlantyk do Nowego Jorku, Baltimore lub Bostonu. Urodzony w 1891 roku w Jaziewie Ignacy Milewski wypłynął z Bremy 12 marca 1907 roku statkiem SS „Wurzburg”, by 29 marca przybić do Ellis Island w Nowym Jorku. W niektórych przypadkach podróż morska rozpoczynała się też w Królewcu lub w portach holenderskich.
        Ellis Island to wyspa leżąca tuż przy wejściu do portu Nowy Jork. W latach 1892-1924 istniało tu centrum przyjmowania imigrantów przybywających na wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Odbywało się tu przesłuchanie i kontrola stanu zdrowia osób wjeżdżających. Po zrealizowaniu tej procedury, imigranci byli przewożeni na ląd, gdzie rozpoczynali nowe życie. Przez cały okres istnienia ośrodek ten przyjął ok. dwunastu milionów osób. Po I wojnie światowej St. Zjednoczone utworzyły w świecie sieć ambasad, w których można było ubiegać się o wizy. Wyeliminowało to potrzebę sprawdzania imigrantów w chwili ich przybycia.
       Z większości mieszkających w Jaziewie rodzin, ich krewni wyjechali do Ameryki. Nie zawsze jednak decyzja o wyjeździe była łatwa. Mogła się o tym przekonać Franciszka Krysztopówna. Gotową do drogi dziewczynę do zmiany planów nakłonił mieszkający naprzeciwko sąsiad Józef Paweł Andruszkiewicz.  Wkrótce odbyło się wesele, a w 1898 urodził się ich pierworodny syn, Józef. Zdarzało się, że w wyjeździe przeszkodził ktoś z rodziny. Zofii Szmygiel (ur.1902) uniemożliwił wyjazd jej brat Sylwester, który schował shipkartę. W podróż często udawało się kilkoro rodzeństwa. W rodzinie Józefa Janika (ur. 1912) wyjechało trzech stryjów. Natomiast czwarty z rodzeństwa, ojciec Józefa - Bolesław pojechał tam, żeby skłonić braci do przekazania mu ojcowizny. Wybuch I wojny światowej i choroba nóg sprawiły, że z dala od rodziny musiał spędzić całe dziesięć lat.
      Wśród emigrantów z Jaziewa były m. in. stryjeczne siostry: 19-letnia Marianna i 18-letnia Rozalia Krysztopówny w roku 1900 oraz 17-letni Stanisław Szmygiel w roku 1902. Ten ostatni przy osiedleniu się w Ameryce korzystał z pomocy pochodzącego z Janówka kuzyna Toczyłowskiego, by po kilku latach pomóc wspomnianemu wcześniej Milewskiemu. 
    Zderzenie z amerykańskimi realiami często okazywało się bolesne. Emigranci pochodzenia chłopskiego w uprzemysłowionym kraju dostawali ciężką, najgorzej płatną pracę w kopalniach, rzeźniach i w rolnictwie przy zbiorach owoców. Byli też zatrudniani w większości na stanowiskach dla niewykwalifikowanych robotników w zakładach przemysłowych.  Za wykonywaną pracę dostawali 1-2 dolary dziennie (znacznie poniżej średniej amerykańskiej pensji). Jednak emigrantom w USA żyło się z pewnością lepiej niż w ojczyźnie. Osiągany dochód pozwalał na utrzymanie rodziny i odłożenie kilkudziesięciu dolarów rocznie.
     Z mieszkających wówczas w Jaziewie trzech rodzin Matyskiełów, jednej w Mogilnicach i jeszcze kilku w regionie, na emigracji m.in. byli: Bolesław (ur. 1881) – wyemigrował w roku 1906; Jgnacy (ur.1875); Kazimierz (ur.1873) – wyemigrował w roku 1907 z Grodna; Franciszek (ur. 1889) – wyemigrował w roku 1913 z Suchowoli; Antoni (ur.1895); Pelagia (ur.1886); Adam (ur.1873) – wyemigrował z Suchowoli i Karol (ur.1870). Z mojej rodziny wyjechali dwaj bracia dziadka Antoniego: Bronisław i Stanisław.  Stanisław założył rodzinę i prowadził własny sklepik. Miał syna Józefa, który będąc rozrywkowym kawalerem przepuszczał w weekendy całotygodniowy utarg ojca. Ze Stanisławem utrzymywaliśmy kontakt listowny. W 1961 roku, będąc już w podeszłym wieku ostatni raz napisał do nas i przysłał mi zabawki, z których zachował się do dzisiaj mały plastykowy konik – jedna z niewielu pamiątek po tamtym pokoleniu. Z Bronisławem nie mieliśmy żadnego kontaktu.     
    W chwili wybuchu I wojny światowej amerykańska Polonia liczyła około 3 milionów osób. Największe skupiska polskiej ludności zamieszkiwały tereny od wschodniego wybrzeża po pogranicze z Kanadą w okolicy wielkich jezior. Życie na emigracji toczyło się wokół polskich parafii i organizacji o charakterze społeczno-narodowym i patriotycznym. Kiedy trzeba było walczyć o wolność ojczyzny, przebywający na emigracji młodzi Polacy masowo zaciągali się, jako ochotnicy do amerykańskiego wojska by bić się z Niemcami. Do armii amerykańskiej wstąpiło prawie 40 tys. Polaków. Wśród mężczyzn poddanych wówczas rejestracji figurują: Frank, Bolesław, Michael, Antoni oraz wspomniany wcześniej Bronisław Matyskieła. Być może z Bronisławem stało się coś w czasie wojny.   
    Młodzi Polacy z Ameryki zasilili też powstającą w 1917 roku we Francji „Błękitną Armię” gen. Hallera.  Niezależnie od koloru mundurów, walcząc z zaborcą, ponosili najwyższą ofiarę. Wcielony do armii amerykańskiej Wiktor Ostrowski z Czarniewa zginął 18 lipca 1918 roku w czasie niemieckiego ataku gazowego pod Verdun. Miał wówczas 29 lat.  Polegli też, będąc amerykańskimi żołnierzami: Wiśniewski z Dolistowa (matka z Kalinowskich z Jaziewa) i Mieczysław Kalinowski z Jaziewa (brat Michała). Pochodzący z Mogilnic Mikazy Aniszko (wyjechał do USA w roku 1908 w wieku 22 lat) uległ zatruciu gazem i po wyleczeniu wrócił do kraju.
        Do Armii Hallera zaciągnął się przebywający w Ameryce Józef Sieńko z Jaziewa, który po zakończeniu wojny pozostał w kraju. We wsi nazywano go później „Helerem”. W spisie żołnierzy Armii Hallera ujęci są Józef i Antoni Matyskieła.
       Po wypełnieniu swej misji, Hallerczycy ładowali się na statki w Gdyni by wracać do Ameryki. Na wieść o nadciągających ordach bolszewickich większość z nich zrezygnowała z wyjazdu, by wziąć udział w obronie ziemi ojczystej w lecie 1920 roku.
      Wśród rejestrowanych do poboru do wojska w czasie II wojny światowej znajdują się - sądząc po pisowni imion – w większości mężczyźni urodzeni już w Ameryce: John Joseph, Stefan, Stanisław, Edward P., John C., Joseph W., Walter F. i Walter W. Matyskieła.
     Zdarzało się, że pochodzący z naszego regionu emigranci wyjeżdżali w tamtym czasie do innych krajów. Jan Świerzbiński z Jaziewa przebywał w Brazylii. Po I wojnie światowej wrócił do rodzinnej wsi, by za zarobione pieniądze otworzyć sklepik. Jego „firma” - jako jedyna istniejąca w Jaziewie - jest ujęta w Księdze Adresowej Polski z 1929 roku.
     Bywało, że do kraju wracali też ci, którzy przebywali w Ameryce. Byli to najczęściej samotni mężczyźni, którzy nie założyli tam rodziny lub ci, którym się nie powiodło. W Jaziewie przed I wojną światową zamieszkał pochodzący z Promisk Stanisław Sawicki
(dziadek Edwarda Sawickiego), który za odłożone z pracy w „majnach” (ang. mine – kopalnia) 400 dolarów kupił ziemię od Janików i tu założył rodzinę. Wrócili też: jeden z Janików i Borkowski. Ten ostatni odsądził swoją część ojcowizny od brata i dożywał u Bogdziów. W 1971 roku powrócił na stałe Kazimierz Szmygiel. W czasie wojny był na Syberii, skąd trafił do Armii Andersa. Po przejściu całego szlaku bojowego i zakończeniu wojny pojechał z Anglii do wspomnianego wcześniej brata Stanisława. Zmarł w 1973 roku u rodziny w Jaziewie. Bardzo rzadko wracały całe rodziny. Do kraju po I wojnie światowej wrócili Leszczyńscy z Wrotek oraz Wiśniewscy z Dolistowa.
    Żoną Wiśniewskiego została w Ameryce pochodząca z Jaziewa Julianna z Kalinowskich, siostra Michała. Tam też urodziły się ich dzieci. Piszę o tym, ponieważ z Kalinowskimi łączy mnie dalekie pokrewieństwo. Z rodziny tej pochodziła jedna z moich prababek ze strony ojca – Michalina. Była żoną Wojciecha Kamińskiego w Jagłowie i miała dwie córki: Feliksę (1887-1919) – matkę mojego ojca i Teofilę (1888-1974) – zamężną za Matyskiełą w Suchowoli. 
    Odzyskanie w 1918 roku niepodległości nie zahamowało emigracji zarobkowej. Nasi rodacy nadal wyjeżdżali do Ameryki. Pojechał tam, stryjo mojej mamy - Antoni Tomaszewski z Jamin (były tam jego siostry Rózia i Wincka). Wrócił jednak po kilku latach, bo nie znosił „stawać na dzwonek do pracy”. Wyjeżdżano też za chlebem do Niemiec i Francji. W latach trzydziestych ubiegłego wieku w Niemczech byli Józef Borysewicz i Wacław Panasewicz. Do Francji pojechali m. in. Franciszek Andruszkiewicz, Zygmunt Olszewski, Stanisław Kuczyński i Kazimierz Sieńko. Andruszkiewicz doznał kontuzji w czasie pracy w kopalni. Po wyleczeniu został tam na stałe i założył rodzinę. W 1978 roku odwiedził w Jaziewie krewnych i znajomych, a wśród nich kolegę z czasów młodości -mojego ojca. Pracujący w przemyśle zarabiali więcej, natomiast ci na roli raczej niewiele. Zatrudnionemu u francuskiego farmera Kuczyńskiemu odłożone pieniądze nie wystarczyły na podróż i z wielkimi trudnościami dotarł do domu. Żartowano później we wsi, że Staś Kuczyński wrócił z Francji na piechotę.
     Niektórzy z przebywających we Francji polskich robotników zarazili się ideami głoszonymi przez Francuską Partię Komunistyczną, i to na tyle skutecznie, że szerzyli je po powrocie do kraju. Należeli do nich  Stanisław Feler z Kopytkowa, który za pierwszego Sowieta był przewodniczącym Rady Narodowej w Jaminach, a „za Niemców” został zastrzelony przez Ignacego Pawełkę - agenta niemieckiej Abwehry i  Władysław Pycz z Czarniewa.
          Zdarzało się, że przebywający na emigracji w Ameryce odwiedzali po latach swoich bliskich w kraju. W sierpniu 1960 roku przyjechał po kilkudziesięciu latach do Jaziewa Józef Sieńko (z innych niż „Heler” Sieńków). Odwiedził bliższą i dalszą rodzinę oraz znajomych. W czasie jego pobytu do wsi przyjechało kino objazdowe, by w remizie wyświetlić „Krzyżaków”. Na film tłumnie podążyła cała wieś. Sieńko był tym bardzo zdziwiony. Powiedział, że nie ma czasu chodzić u siebie do kina, a poza tym musi oszczędzać dolary.      
          Niemałą rolę w transporcie rodaków za ocean odegrały dwa polskie statki pasażerskie. Pierwszym z nich był zbudowany w 1936 roku we włoskiej stoczni M/S „Batory”. Zastąpił go w 1969 roku zakupiony w Holandii, TS/S „Stefan Batory”, który pływał przez Atlantyk jeszcze w latach osiemdziesiątych. 
         Emigracja w poszukiwaniu lepszego życia przez długie lata była nieodłączną częścią naszej rzeczywistości. Przez długie lata określenie „Amerka” oznaczało dobrobyt, nienaruszalność prywatnej własności i wolność obywateli, a także postęp i nowoczesność. Do wybuchu II wojny światowej wyjechało do Ameryki ok. 12 milionów Polaków. Nieocenioną była pomoc, jakiej udzielali swoim rodzinom w zniszczonym działaniami wojennymi kraju. Słowo: „dolary” miało wtedy magiczną moc. Drobne banknoty wkładane do listów, czy też paczki, przeważnie z odzieżą, były tu w kraju bardzo oczekiwane. Z przykrością należy jednak stwierdzić, że owe przesyłki były pokusą dla nieuczciwych pracowników poczty.
     Po II wojnie światowej wyjazdy zagraniczne naszych rodaków zostały początkowo bardzo ograniczone przez władzę komunistyczną. Na sile przybrały dopiero w latach siedemdziesiątych u.w. Ówczesne państwo, tworząc sklepy „Pewexu” znalazło sposób na ściąganie dolarów z rynku.   Emigracja do USA trwa po dziś dzień. Jeśli zaś chodzi o rodziny noszące moje nazwisko, to tu, w Polsce można je policzyć na palcach obu dłoni. Natomiast nazwisko Matyskiela noszą dziesiątki rodzin rozsianych po wszystkich stanach  A.P.

   
 W tekście wykorzystano ustny przekaz następujących osób:
Bronisław Matyskieła    (1907-1984),
Józef Janik                  (rocznik 1912),
Helena Matyskieła  (rocznik 1922),
Leopold Murawski (rocznik 1934)
oraz strony:
Ancestry.com i www.ellisisland.org

Grajewo, dn. 25 września 2008 roku.                                                                           Józef Matyskieła
  

poniedziałek, 26 marca 2012

Właściciele gruntów w miejscowości Repki wg wykazu z 1938 r.

Szukając przeszłości moich Mierzejewskich, których korzenie sięgały Mierzejewa-Repk z powiatu ostrołęckiego, gminy i parafii Troszyn, dziś zwanych po prostu Repkami, wertowałem dostępne mi dokumenty. W Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich napisano iż w 1827 roku, mieszkało tu 75-ciu mieszkańców i stało tu 15 domów. To niewiele, i zaledwie 100 lat później nie było ich znacząco więcej. Można by wręcz wysnuć wniosek, z dużym prawdopodobieństwem, że wszyscy tam mieszkający byliby mocno spokrewnieni, gdyby nie działania wojenne i niełatwe losy mieszkańców tych ziem przez, które przetoczył się niejeden front i zawierucha dziejowa.
Ponieważ miałem i mam nadal problem z dotarciem do akt metrykalnych, szukałem informacji poza metrykalnych.
Jakiś czas temu ktoś, anonimowo do mnie napisał:
 "moja rodzina mieszka w repkach, panieńskie nazwisko mojej mamy to "mierzejewska", teraz obecnie rodzin o nazwsiku mierzejewscy jest cztery w repkach, ale w przyszłości będzie co najwyżej jedna....niestety"

Odpisałem, lecz moje słowa pozostały bez odpowiedzi. Sprawa nie dawała mi spokoju, dlatego odnalazłem stosowny dokument, który tutaj w skrócie prezentuję. Dotyczy wykazu właścicieli gruntów wsi REPKI, sygnowany datą 7 marca 1938 r., a obejmujący nawet do dwóch pokoleń wstecz. Pochodzi z zasobów Powiatowego Urzędu Ziemskiego Ostrołęckiego, przechowywanych dzisiaj w Archiwum Państwowym w Pułtusku. 
Przy założeniu, że średnio, jedno pokolenie to ok. 40 lat, dostarcza nam ten dokument informacji o urodzonych nawet z połowy XIX wieku. Trzeba jednak pamiętać, że właściciel, tak kiedyś jak i dziś, nie oznaczał od razu stałego mieszkańca danej osady. Znaczyło to, jedynie tyle, że był właścicielem lub współwłaścicielem gruntów. Podobnie rzecz się ma z pozostałymi mieszkańcami Repk, których tutaj się nie wymienia. Znaczy to, jedynie tyle, że w obrębie danej miejscowości, nie posiadali własnych gruntów nabytych lub odziedziczonych i np. najmowali się do prac w zamian za dach nad głową i wyżywienie, tzw komornicy lub służący.
Warto też zwrócić uwagę, podobnie jak zapisujący, na wymienione pokrewieństwa, gdyż pomóc to może, w identyfikacji rodzin i rodów. Jak widać, potwierdza się i tutaj wersja, że miejscowość ta była zdominowana od wieków, przez kilka popularnych rodów w okolicy, np. Mierzejewskich i Choromańskich, którzy po dziś dzień zamieszkują tą miejscowość. 
Znalazłem w nim 22 gospodarstwa, wówczas istniejące w obszarze wsi Repki, z wykazem właścicieli / posiadaczy gruntów, reprezentowanych na podstawie art. 20 cz. 3 i 5 ustawy z 31 lipca 1923 r.dla gospodarstw będących we współwłasności i współposiadaniu.[dot. scalania gruntów]
Ponieważ informacje typu, wielkość obszaru i ich rodzaj, są mniej istotne z punktu widzenia genealogii, zaprezentuję tutaj tylko fragment jednego ze zdjęć dla przykładu i orientacji, przepisując poniżej listę ich głównych bohaterów.

źródło: AP Pułtusk: Powiatowy Urząd Ziemski w Ostrołęce, strona 119,k4 v 
 .
WYKAZ WŁAŚCICIELI / WSPÓŁWŁAŚCICIELI GRUNTÓW, MIEJSCOWOŚCI REPKI
  1. Repki. Mierzejewski: Zygmunt, Alfred i Czesław, dzieci Bronisława
    Główny użytkownik: MIERZEJEWSKI ALFRED
  2. Repki. Siostrzeńcy Mierzejewskiego Adolfa: Mierzejewski Wincenty, Wacław i Zaorska Józefa.
    Główny użytkownik MIERZEJEWSKI WINCENTY
  3. Repki. ZALEWSKI ANTONI
  4. Repki. Mierzejewska Marianna i Bobiński Stefan.
    Główny użytkownik: MIERZEJEWSKA MARIANNA
  5. Repki. KRAJEWSKI WINCENTY
  6. Repki.  MIERZEJEWSKA WINCENTA córka Feliksa
  7. Repki. Kurpiewska Marianna, żona Franciszka i Chełstowski Józef.
    Główny użytkownik KURPIEWSKA MARIANNA
  8. Repki. MIERZEJEWSKI RAJMUND
  9. Repki. Jankowski Zygmunt i Mierzejewski Stanisław.
    Główny użytkownik MIERZEJEWSKI STANISŁAW
  10. Repki. MIERZEJEWSKI TELESFOR
  11. Repki. CHOROMAŃSKI IGNACY
  12. Repki. MIERZEJEWSKI STANISŁAW syn Tomasza
  13. Repki. NIEDZIELSKI ALEKSANDER
  14. Repki. Bobiński Stefan i Wiktoria, nieletnie dzieci Ludwika.
    Główny użytkownik MIERZEJEWSKI ALFRED
  15. Repki. MIERZEJEWSKI ADAM
  16. Repki. MIERZEJEWSKI JÓZEF
  17. Repki. CHEŁSTOWSKI PIOTR
  18. Repki. CHEŁSTOWSKI SZCZEPAN
  19. Repki. MIERZEJEWSKI BOLESŁAW
  20. Repki. Siostrzeńcy Choromańskiego Adama.Choromański Stanisław i Antoni.
    Główny użytkownik CHOROMAŃSKI STANISŁAW
  21. Repki. Siostrzeńcy Mierzejewskiego Stanisława: Mierzejewski; Antoni, Wacław, Kazimierz i Marianna, dzieci Stanisława.
    Główny użytkownik MIERZEJEWSKI ANTONI
  22. Janki Młode. PODBIELSKA MARIANNA
Spis dla celów scaleniowych podpisał w Warszawie, między innymi Władysław Kaczmarski - komisarz ziemski oraz prowadzący scalenie, mierniczy przysięgły, podpis nieczytelny.
Jak widać, było co najmniej 13-stu właścicieli gruntów, noszących nazwisko Mierzejewski, będących w dominującej większości i dużym rozdrobnieniu, charakterystycznym dla drobnej szlachty. Pozostałe rodziny są również charakterystyczne dla regionu i występują nader często, co zapewne doprowadzało do koligacji i powinowactwa, a tym samym dziedziczenia i braku miejsca na małych skrawkach ziemi.
Przykładem tego są moi przodkowie, Anna Choromańska i Marcin Mierzejewski, urodzony w Repkach ok 1820 roku, syn prawdopodobnie Baltazara Mierzejewskiego, których los rzuciły najpierw do Suchcic, aby ich potomstwo osiadło w Kamionowie. Ślady, których wciąż próbuję wytropić. Czasem z waszą pomocą, za którą będę bardzo wdzięczny.

niedziela, 19 lutego 2012

Tajemnicze kolumny. Ojcom na chwałę. Młodym dla pamięci

Witam, dziś was chcę zabrać znów na podlaskie cmentarze, śladem tajemniczych kolumn.

Mieszkając w Sokółce często bawiliśmy się na tak zwanym "pomiędzydwa". To miejscowa nazwa określająca wówczas, górzyste, jeszcze zielone, porastające młodym laskiem, miejsce pomiędzy kilkoma sokólskimi cmentarzami. Katolickim, położonym na jednym wzgórzu, do którego prowadzi pięknie obsadzona drzewami aleja, oraz prawosławnym na kolejnym wzgórzu od strony szosy na Dąbrowę Białostocką. Miejsce naszych dziecięcych zabaw na przestrzeni, których przetoczyła się niejedna "krzyżacka bitwa" lub "wyprawa w nieznane". W zależności od wyobraźni i pory roku, była to "podróż przez nieprzebyte śniegi" na tamtejsze wzgórza lub podróż w "głąb nieprzebytej puszczy" w której budowało się kryjówki. 


fot. Z.M. Aleja na cmentarz w Sokółce

fot. Z.M. Pozostałości po pierwszym cmentarzu, obecnie prawosławnym, wmurowane na pamiątkę w okalający mur




W bezpośrednim sąsiedztwie znajdował się także tzw. cmentarz ewangelicki oraz żołnierzy radzieckich. 
Ten prawosławny stał się prawosławny po wybudowaniu w Sokółce carskich koszar dla uspokojenia niepokornego narodu, który co rusz wzniecał powstania. Wówczas to aby było wiadomo kto jest gospodarzem tego położonego na północnym wschodzie kraju miasteczka, zbudowano też w centrum  cerkiew prawosławną. 

Fot. Z. Mierzjewski "Stary Cmentarz" na wzgórzu
Tak naprawdę to prawosławnego cmentarza w Sokółce wcześniej nie było, bo ten obecnie prawosławny był cmentarzem ogólnie grzebalnym i dopiero wskutek decyzji władz carskich stał się  prawosławnym ok 1862 r. 
Stąd wiele nagrobków tam kiedyś się znajdujących, nawet rosyjskojęzycznych nie oznaczało od razu prawosławia. 
Decyzja władz zmusiła katolików do wykupu ziemi pod nowy, obecnie zwanym "starym cmentarzem". Dzisiaj na "starym cmentarzu" w jej najstarszej części, na wzgórzu tuż za bramą cmentarną znajduje się najwięcej zachowanych XIX wiecznych pomników i nagrobków. 
W tym, w kształcie kolumny, pomnik Ks. Józefa Kulikowskiego, administratora parafii sokólskiej a potem dąbrowskiej. Na tym pomniku znajdują się także XIX wieczna poezja nagrobkowa, którą można odczytać i zobaczyć także w artykule Cmentarze-otwarta księga

Fot. Zbigniew Mierzejewski. Pomnik Ks. Kulikowskiego



Żałość przyjaciół, łzy płynące rzewnie
I święta pamięć po Tobie
Oto pomnik i najdroższy zapewnie
I wieniec na twoim grobie
*

Co z ziemi było jest w ziemi skryte
Cnotęś do NIEBA wziął z sobą
Pokora modłom świeciła Ci w życiu
A miłość grobu ozdobą
*
Ty błagaj BOGA tam w niebie za nami
My poślem modlitwy za Tobą
A tak będzie trwać węzeł nieprzerwany
Co nas tu złączył z sobą






Takie kolumny stawały się coraz bardziej "modnym" symbolem na nagrobkach w XIX wieku. Przybierały różne kształty, między innymi pnia uciętego lub złamanego drzewa z kikutami konarów. Były w ten sposób, w początkowym okresie, upamiętniane prawdopodobnie miejsca pochówku z okresu powstań narodowych, zwyczaj ten stopniowo przyjęty został przez ludność wraz z modą i spotykamy go obecnie na wielu cmentarzach. Skąd przyszła ta moda?


fot. Z.M. Pomnik-kolumna

Wiele osób wskazuje na okres wojen napoleońskich, sugerując że w ten sposób upamiętniano na trasie przemarszu wojsk i lokalnych bitew, miejsca pochówku żołnierzy Napoleona. Potem zwyczaj ten przejęty został przez lokalne ziemiaństwo i mieszczan. Tylko bogatszą część społeczeństwa stać było na pomniki, większość oprócz drewnianego krzyża i zapadającej się z czasem mogiły, nie stawiała nic.
Dziś na podstawie własnych obserwacji i znajomych, mogę stwierdzić występowanie podobnych kolumn, tak jak na cmentarzu w Sokółce, także na cmentarzach w Janowie i Suwałkach. Nie sposób stwierdzić kto i  komu wystawił tego rodzaju nagrobek gdyż wnęki w podstawach kolumn zieją pustką. Pozostają legendy i domysły. Jedynie w Janowie widziałem zachowane żelazne płyty inskrypcyjne z otworami po nabitych literach, których jeszcze nie wypatrzyli lokalni złomiarze. Ta metoda "zecerowania" napisów również wskazuje XIX wieczną metrykę pochodzenia. Inną jej odmianą było odlewanie już przygotowanej wcześniej treści napisu, jakie widywałem między innymi na cmentarzach w Jaminach, Chodorówce (Poświętne) czy Dolistowie.

fot. Z.M. Cm. w Sokółce
fot. Z.M. Cm. w Janowie

fot. Z.M. Cm. w Sokółce
                 
fot. Z.M. Cm. w Janowie jeszcze z ozdobnym otynkowaniem

fot. Z.M. Cm. w Janowie i resztki napisu prawdopodobnie z tej kolumny oparte o jej podstawę

fot. Aneta Cich. Cm. w Suwałkach

fot. Aneta Cich. Cm. w Suwałkach

Cm. w Sokółce. Widok pustych nisz po tablicach dziś zarośniętych chaszczami 
Jest też i inna teoria która wg mnie najbardziej do tego typu budowli pasuje i wyjaśnia jej zasadność oraz funkcję. Mianowicie cofając się nieco w mroki historii trzeba przywołać coś takiego jak "latarnie umarłych". Ich pochodzenie sięga średniowiecza i głównie Francji ale nie obce było też Polakom. Zapalanie  ognia na grobach było znane wielu kulturom i właściwie chrześcijaństwo przejęło ten zwyczaj od pogan.  Latarnie takie przybierały najczęściej formę kolumny, słupa na szczycie której palono symboliczne światełko. Ma to o tyle znaczenie że na niektórych zdjęciach jak i badaniach widać ślady używania ognia. Kolumny takie najczęściej pokrywał "hełm", klatka zwieńczona krzyżem w której palono ogień.
Kolumny takie zwane latarniami zmarłych miały charakter symboliczny stanowiący element graniczny między niebem a ziemią, światem żywych i umarłych. Stawiano je między innymi jako ostrzeżenie i przypomnienie przy "cmentarzach epidemicznych", traktach. 
Cytując za artykułem "...Według niektórych badaczy miały służyć do określania miejsca, w którym znajdował się cmentarz lub szpital. Były one przez to szczególnie użyteczne podczas epidemii, kiedy znoszono umarłych lub chorych z okolicznych osiedli. Ich przeznaczeniem było prawdopodobnie też ostrzeganie żywych przed duchami i złymi mocami oraz przypominanie o modlitwie w intencji zmarłych. W podobny sposób rozumowali zasłużeni uczeni, według których latarnie umarłych świeciły na cmentarzach, aby oddać cześć tym wszystkim którzy zostali tam pochowani. Natomiast, zgodnie z wykładnią Kościoła, miały one zwracać uwagę wiernych i przypominać im o modlitwie za zmarłych..." źródło: http://www.gazetarycerska.pl/readarticle.php?article_id=26
Trzeba tu wspomnieć, że są teorie mówiące iż na tym miejscu stał jeden z pierwszych drewnianych kościołów. Jeśli był kościół, to i jedno z pierwszych miejsc pochówku przy starym trakcie. 
Oczywiście sokólskie kolumny pochodzą prawdopodobnie z połowy XIX wieku ale jak wspomina autor cytowanego artykułu zwyczaj stawiania latarni zmarłych na cmentarzach powrócił u Francuzów z początkiem XX, a w Polsce chyba nigdy nie zaginął, zwłaszcza na kresach gdzie obchodzono słynne Dziady  i wiele uwagi poświęcano zmarłym. Czy to rozwiązuje tajemnice? Nie wiem, ale niewątpliwie przywraca nieco zapomniane historie.

Niestety pamięć o ludziach ulega coraz bardziej zapomnieniu, jak wiele grobów rozrzuconych i niszczejących gdzieś po najstarszych częściach cmentarzy. Przecież za każdym wyrytym nazwiskiem kryje się człowiek i jego historia. Nam pozostaje, mimo wszystko powtarzać jak afirmację słowa, które przecież piszemy i przywołujemy na pomnikach, a które mogłyby się stać zawołaniem dla wielu pokoleń regionalistów, historyków i genealogów.

inskrypcja z pomnika w parku w Janowie
Ciekawy link: http://www.bagnowka.com/?m=cm&g=zoom&gal=36&img=49200

Szczególne podziękowania dla Anety Cich i Daniela Paczkowskiego, przewodników turystycznych po woj. podlaskim którzy naprowadzili mnie na trop.

wtorek, 14 lutego 2012

Z archiwum parafii Jaminy. Ślub Wojciecha Lewoca i Franciszki Kundówny

Indeksacja zasobów archiwum parafialnych jest najlepszym sposobem na budowanie drzewa genealogicznego swoich przodków. Wiem, że nie zawsze jest to możliwe ale gorąco Was namawiam organizujcie się i poprzez archiwa kościelne i państwowe próbujcie zostawić coś po sobie, dla innych.

Ale nie o tym miałem pisać. Dziś w dzień świętego Walentego, 14 lutego, dotarłem do kolejnego dokumentu dotyczącego moich bezpośrednich przodków w piątym pokoleniu. Czy to nie, kolejny dziwny zbieg okoliczności, że właśnie tego dnia czyli 14 lutego 2012 roku odnalazłem akt ślubu moich 3 x pradziadków - Wojciecha Lewoca & Franciszki Kunda. Powiecie, a co w tym dziwnego?
Może nie wydawać się dziwne dla wielu ale dla mnie jest zastanawiające, że ślub miał miejsce 14 lutego 1825 roku, a ja dotarłem do niego, odnalazłem i odczytałem  właśnie 14 lutego 2012 roku, po 187 latach od tamtej daty.

źródło: Księga Ślubów parafii Jaminy 1795-1826 [AD Łomża] 

I to jest właśnie piękne w tych genealogicznych puzzlach, które każdy może sam ułożyć aby dostrzec obraz większej całości jaką stanowimy razem z naszymi przodkami   

Ślubu udzielił Ksiądz Melchior Klein [Żmudzin] w kościele Jamińskim, świadkami byli Andrzej Godlewski i Piotr Panasewicz

niedziela, 12 lutego 2012

Z archiwum parafii Jaminy. W poszukiwaniu przodków - 3 x pradziadka - Wojciecha Lewoca.

Gdy zainicjowałem indeksację zasobów parafii Jaminy wiedziałem już, że nie rozwiąże to wszystkich moich zagadek genealogicznych dot. rodziny ze strony Mamy. Parafia ta funkcjonowała od mniej więcej 1755 roku. Wieś Jaziewo, będąc w moim głównym zainteresowaniu, zaistniała gdzieś na przełomie XVII i XVIII wieku. Przodkowie jak to przeważnie u mnie bywało, nie potrafili usiedzieć długo na jednym miejscu, i co parę pokoleń wędrowali. Tutaj także pojawili się nie od razu zahaczając wcześniej o Jasionowo Dębowskie, Kopytkowo i być może jeszcze wiele innych miejsc, bardziej na wschód od parafii Jamińskiej.
Jednak odbiegam trochę od głównej przyczyny dla których piszę te słowa, a do tematu migracji i pojawienia się rodzin Noruk i innych w tutejszej parafii będę jeszcze nie raz wracał.

Starając się uzupełnić informację o moim 3 x pradziadku - Wojciechu Lewocu, przeszukiwałem już zindeksowane materiały i na razie nic. 
Lewoców w pewnym momencie historii pojawia się mnóstwo. Wydaje się że nadchodzą z sąsiedniej parafii Krasnybór, aby poprzez Czarniewo, Jaminy dotrzeć także do Jaziewa. Niestety akt zgonu, który poprzednio opublikowałem, nie zawierał informacji o rodzicach Wojciecha, co wydaje się jedynie potwierdzać teorię że w samej miejscowości Jaminy , musieli zamieszkiwać od niedawna (początek XIX w). Na tyle niedawno że w tak małej społeczności nie zachowały się w pamięci informacje o jego rodzicach. 
Wojciech Lewoc, jeśli zmarł w 1845 r, przeżywając ok 43 lat, a urodził by się w samych Jaminach, powinien być znany z "otieczestwa", czyli tego, kto był jego ojcem dla jemu wspólcześnie żyjących. Biorąc poprawkę na wiek zmarłego, która to liczba podawana była często na wyczucie, zwłaszcza jak brakowało lokalnie metryki potwierdzającej datę urodzenia,  szukałem informacji o urodzeniu, chrzcie lub ślubie przed rokiem 1800 r.
I tutaj, na razie, znalazłem tylko jednego Wojciecha Lewoca, urodzonego w Czarniewie. Wsi położonej obok Jamin ale niestety różnica wiekowa starczyłaby na jeszcze jedno pokolenie, gdyż ten ochrzczony został w 1772 r.
Postanowiłem więc do następnych odkryć, wykorzystać moc prowadzenia bloga. Zacznę w tym miejscu publikować informację o odnalezionych osobach o nazwisku LEWOC, licząc na uzupełnienia i komentarze jak to już nie raz bywało.
Całość materiału jest w posiadaniu i opracowaniu Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego, wszelkie prawa zastrzeżone, kopiowanie lub przedruk biogramów w mediach lub serwisach internetowych wyłącznie za zgodą autora. 
A więc zaczynam:

  • Czarniewo.300/1772. Urodził się Wojciech Lewoc s. Stefana (Szczepana) i Marianny C(e)alewskiej. [zapis imienia Stefan w łacinie może oznaczać równie dobrze Stefana co Szczepana. Litera w nawiasie, sugeruje alternatywne brzmienie lub zapis, inny niż w samym akcie] Chrzestnymi byli Jan Ostrowski i Marianna Chuderka.
  • Czarniewo. 8/1761 r. Ur. Maciej Lewoc s. Jana i Elżbiety G(ie)łażynówny. Chrzestny Jan Wojownik wraz Anną Balukiewicz
  • Mogilnice 10/1761 Przy urodzeniu dziecka wymieniona Marianna Lewoncówna (sic!) jako żona Jana Kuchara, chrzestną była Elżbieta Lewoncówna obok Jana Dorgusza vel Dorguszewicza [w przypadku kobiet chrzestnych podaję dane ojca chrzestnego, który mógł być spokrewniony] 
  • Czarniewo. 29/1761. Wymieniona jako chrzestna Elżbieta Lewocowa obok Pawła Chodorskiego vel Chodorowski
  • Czarniewo.62/1762. Wymieniony chrzestny, Stefan (Szczepan) Lewoc przy chrzcie Krystyny Wojownik c. Józefa 
  • Czarniewo. 63/1763. Wymieniony chrzestny, Jan Lewoc przy chrzcie Marcina Kolenkiewicza s. Mikołaja.
  • Czarniewo 76/1763. Wymieniony chrzestny Jan Lewoc przy chrzcie córki Wojciecha Pycza
  • Czarniewo 97/1767. Wymieniony chrzestny Jan Lewoc przy chrzcie córki Jana Ro(a)tkiewicza
  • Czarniewo 98/1767. Wymieniona jako chrzestna Elżbieta Lewocowa wraz ze Stefanem Pycz , przy ur. c. Wojciecha Krawczuka
  • Czarniewo 113/1764. Ur. Michał Lewoc s.Jana Lewoca i Elżbiety G(ie)łażynówny. Chrzestni Bartłomiej Giełażyn wraz Krystyną Wojtulewiczówną
  • Czarniewo 116/1764. Wymieniony Stefan Lewoc wraz Magdaleną Wysocką przy chrzcie c. Stanisława Markowskiego
  • Czarniewo 121/1765. Wymieniony Stefan Lewoc wraz z Marianną Chodorską przy chrzcie s. Józefa Wojownika
  • Czarniewo 122/1765. Przy ur. s. Wojciecha, wymieniona Marianna Lewoc, żona Jana Bielawskiego. Matką chrzestną była Elżbieta Lewoc.
  • Czarniewo 124/1765. Wymieniony jako chrzestny, Stefan Lewoc wraz z Elżbietą Pycz, przy chrzcie syna Franciszka Lutego.
  • Jaziewo 127/1765. Przy ur. córki, matka Marianna Lewoc(?), żona Jana Janika
  • Czarniewo 150/1766. Wymieniony Stefan Lewoc, jako chrzestny dla c. Szymona Wojownika
  • 1768 (page016). Zniszczony akt w którym mowa jest o dziecku Marianny Woj(e)ownik. Chrzestna Marianna Lewocówna
  • Jaminy 240/1770. Matka Dorota Lewoń (sic!), żona Jana Tomaszewskiego
  • Jaziewo. 1700 (page019). Chrzestna Marianna Lewoc wraz z Mateuszem Rudzińskim dla s. Stanisława Calewskiego
  • Czarniewo 248/1770. Chrzestna Marianna Lewoc wraz ze Stanisławem Chodorskim dla c. Stanisława Werkowskiego
  • Czarniewo 1770/268. Chrzestny Szczepan lub Stefan Lewoc dla c. Jakuba Jeroma
  • Czarniewo 1770/282. Chrzestna Marianna Lewoc wraz z Bartłomiejem Haraburda dla c. Franciszka Lutego i Elżbiety Hryń
  • Czarniewo 283/1770. Chrzestny Stefan Lewoc dla c.Macieja Pycz
  • Czarniewo 1772 (page023). Chrzestny Stefan Lewoc dla dziecka Wojciecha Pycza
  • Czarniewo 1775/322. Chrzestny Michał Lewoc wraz z Marcelą Wojewnik dla s. Tadeusza Chodorskiego i Marianny Szyc
  • Czarniewo 1775/358. Ur. Stanisława Lewoca, s. Michała i Krystyny Calewskiej. Chrzestni Bartosz Chodorski i Krystyna Borysewicz
  • Czarniewo 1791/442. Chrzestny Stefan Lewoc wraz z Katarzyną Ostrowszczanką dla c. Antoniego Pycza
  • Czarniewo 1791/444. Ur. Marianna Lewoc, c. Michała i Krystyny. Chrzestni Szymon Ostrowski i Agnieszka Pyczówna
  • Jaminy 1766/468. Chrzestny Stefan Lewoc dla c. Ignacego Wasilewskiego
  • Czarniewo 1772/487. Chrzestny Stefan Lewoc wraz z Krystyną Chodorską dla s. Szymona Ostrowskiego
CDN...

Kotlina Biebrzańska biorąca swój początek w okolicach Nowego Dworu. Źródło: Geoportal.gov.pl
   


wtorek, 24 stycznia 2012

czwartek, 29 grudnia 2011

Mój Praprapradziadek macierzysty - Wojciech Lewoc


Nikt, kto sam tego nie doświadczył, nie wie jakie to uczucie, gdy odnajdujesz dokument  wspominający twoich przodków. Pomimo, że sam akt dotyczy śmierci mego 3 x Pradziadka ze strony Mamy, to rozpiera mnie radość iż odkryłem kolejny trop w przeszłość.
Dziś w Jaminach opodal Jaziewa nadal mieszkają Lewoce, prawdopodobnie na tym samym siedlisku od blisko 200 lat, potomkowie tych samych Lewoców co i moi. Ani oni, ani ja nigdy się nie widzieliśmy, i nigdy nie poznaliśmy. Ciekawe czy pielęgnują historie rodzinne i jak daleko sięgają pamięcią?
Na odpowiedź na to pytanie trzeba będzie jeszcze poczekać.
Zawsze się zastanawiałem nad pytaniem natury społecznej, czy cztery pokolenia jakie mnie dzielą od przodka noszącego nazwisko Lewoc, dają mi prawo określenia rodzina? Moja Mama z pewnością jeszcze mogła powołać się na jakiegoś pradziadka ciotecznego.
Dawniej określenie rodzina miało szersze kręgi i było podtrzymywane tradycją np zapraszania bardzo odległych pokoleń na stypy. Dziś określenie rodziny maleje, ograniczając się często do dzieci i rodziców.
W ten sposób, w pamięci mojej Mamy pozostała wiedza, że niektóre nazwiska były spokrewnione z rodziną Noruków, bo się ich zawsze w Jaziewie zapraszało.

Rozwiały się też moje wątpliwości co do poprawności nazwiska żony Wojciecha Lewoca. Moje zapiski krążyły wokół nazwiska Kunda, Kundziewicz. Nazwiska, zwłaszcza wiejskie ewoluowały przez wieki.
Obie formy jak się okazuje, są poprawne i występują w okolicy na terenie parafii Jaminy. Dziś już wiem, że Franciszka Kunda przeżyła swego męża. Czy wyszła ponownie za mąż, jak to często bywało?
Historia rodzinna się powtórzyła , o ile można tak powiedzieć w stosunku do wydarzeń z wcześniejszej przeszłości. Moja Praprababka - Konstancja Noruk z domu Lewoc [1841-1920] urodziła się zaledwie 4 lata wcześniej, przed śmiercią ojca, czyli właściwie nie poznała swego ojca. Co będzie dalej i co jeszcze znajdę, czas pokaże.

 Wojciech Lewoc ok 1802-1845

Akt zgonu nr 39/1845. Źródło: Jamiński Zespół Indeksacyjny- Arch. parafii Jaminy



Stara Kapliczka obok posesji Lewoców w Jaminach
Niektóre z najstarszych tego typu kapliczek zrembowych, swoją historią powstania sięgają nawet pierwszej połowy XIX wieku, lat 1830-1863. Ta jest jedną z nielicznych dawno nie odnawianych, więc może swoją konstrukcją pamiętać jeszcze tamte czasy i tamtych Lewoców.

Baner 720x300

create your own banner at mybannermaker.com!
Copy this code to your website to display this banner!