Dziś was nie będę męczył genealogią, ponieważ rozpocząłem sezon kajakowy. Pływanie kajakiem jest już chyba moją kolejną pasją, więc dlaczego nie podzielić się nią z wami.
Sezon kajakowy właściwie rozpocząłem już wcześniej planując spełnienie małego marzenia o pływaniu kajakiem, kiedy tylko zechce i gdzie zechce. Pierwszą fazę wprowadzania tego planu w czyn zacząłem wiele lat temu przeprowadzając się do Olsztyna. W końcu Warmia i Mazury to kraina tysiąca jezior i rzek. Jest w tym prawda i niedoszacowanie, ale kto by tam teraz liczył. A rzeka Łyna płynie mi tuż pod oknem na olsztyńskiej starówce i kusi.
Nie odpuszczam okazji poznania rzeki, jeśli tylko nadaje się na spływ. Takich okazji wspólnie ze mną doświadczyło wielu z różnym przygodami.
Mamy nowy rok kajakowy 2011. Tegoroczna zima dała się wszystkim we znaki i długo trzymała wszystko mrozem. Jak długo można wytrzymać to jeszcze!? Tak sobie myślałem robiąc rekonesanse z brzegów rzek, zapominając nieco o jeziorach, co potem okazało się błędem.
Mróz, co rusz przypominał o swojej obecności hojnie obsypując Warmię diamentowym pyłem. Tak, tak "diamentowym pyłem", bo tak nazywa się to ciekawe zjawisko atmosferyczne. W środowisku dużej wilgotności, jaka panuje szczególnie na Warmii i Mazurach kropelki pary unoszące się w atmosferze zamieniane są przez mróz w opadający "diamentowy pył". Wydawać by się mogło, cóż w tym dziwnego, przecież śnieg też pada? Tak może mówić tylko ten, kto nie widział tego na własne oczy np. w jasny, słoneczny, mroźny, dzień, gdy na niebie nie ma żadnej chmurki.
Namiastkę tego można zobaczyć na skrzącej się w taki dzień powierzchni śniegu. Panie tego dnia mogą spełnić swe marzenia będąc obsypane diamentami. Brrrr, ale dość już tej zimy. A sioo.
Jednak ten weekend (12-13 marzec) wydawał się pierwszą oznaką nadchodzącej wiosny. Wypatrywałem śladów budzącego się życia. Słońce ciepło tuliło każdą powierzchnię wystawioną na jego działanie. Płynąc kajakiem Pisą Warmińską z Barczewa do miejsca połączenia z Łyną w Dywitach słyszałem odgłosy żurawi, a także innych przebudzonych słońca promieniami ptaków. W powietrzu czuć było wiosnę, którą jakby dla doprawienia "smaku" zaostrzał snujący się zapach pierwszych wiosennych ognisk, ba nawet grillów. Każdy rozsądny człowiek w taką pogodę chowa futra do szafy. Podobnie chyba zrozumiały to bobry pozostawiając opuszczone ślady zimowego żerowania. One także uznały, że swoje futro należy pilnie ukryć gdzieś głęboko w norach nabrzeżnych szuwarów i żeremi. Drzewa przez nie obgryzione były dość świeże, te zwalone wcześniej chyba były już niestrawne. I pomyśleć, że zaraz po wojnie groziło im wyginięcie. Obecnie nie ma chyba rzeczki gdzie by nie próbowały swoich budowli hydrologicznych, skoro człowiek zostawił ten rodzaj gospodarki odłogiem.
Choć nurt na rzece bywał całkiem żwawy niosąc kajakiem od brzega do brzega płynęło się całkiem miło, spokojnie oddając się w pełni przyjemności spływania. Pływanie samodzielne daje ogromną przyjemność obcowania sam na sam z otaczającym światem, natomiast pływanie w zespole daje nie tylko przyjemność, ale i satysfakcję dzielenia się tą przyjemnością z innymi. Z tego też powodu podzieliłem się ememesowo z niektórymi znajomymi pierwszym zdjęciem zrobionym z wodnego szlaku. Odpowiedzi były różne, ale najlepiej obrazującą moment, w który Was tu próbuję przenieść była obietnica przesłania mi kolejnego dnia bieżących zdjęć z szusowania po ośnieżonych stokach Alp Szwajcarskich. Co za kontrast - pomyślałem - takie rzeczy możliwe są tylko w zglobalizowanym dzisiejszym świecie.
Płynąc spokojnym tempem wpatrywałem się na przybrzeżne, łąki, wąwozy, lasy i nieliczne ludzkie budowle. Wokół najwyraźniej oprócz mnie tylko łabędzie i kaczki stwierdziły, że czas wypłynąć na szerokie wody. Natomiast żurawie, nieliczni ludzie i konie przypatrywali się z zaciekawieniem.
Wstęga na jeziorze skutym lodem |
Żurawie. Dla spostrzegawczych |
O tej porze roku woda wydaje się czystsza, niezaśmiecona być może, dlatego że wszelkie brudy skute i skryte są jeszcze w szuwarach pod warstwami śniegu i lodu. Płynąc tak minąłem pierwszy most na drodze łączącej Łęgajny z Barczewkiem. Tutaj rzeczna aleja zaczyna się prostować, aby wprowadzić mnie po tak rozścielonym wodnym dywanie na jezioro Wadąg. Mijam po prawej, na brzegu jakby cmentarzysko wszelkiego rodzaju łodzi które, być może któregoś dnia ktoś zechce ożywić, spuszczając na wodę. Widać, że niektóre z nich nie doczekają już lepszych czasów. Troszkę smutny widok.
"Cmentarzysko łodzi" |
Wodny dywan i wrota na jez. Wadąg |
To miał być półmetek mojego pierwszego, tegorocznego, samodzielnego spływu.
Wpłynąłem nieco niepewnie na wody jeziora Wadąg wśród zalanych wodą drzew i schowanego wśród nich kopca - bobrzego żeremia.
Od północy wiał silny wiatr spychając nieco mój kajak do krawędzi lodu. Jezioro Wadąg jak się okazało za wyjątkiem zwężającej się wstęgi pokryte było grubą warstwą lodu (13.03.2011) na której odpoczywały "w drodze do ..." wszelkiego gatunku ptaki.
Tego nie przewidziałem, ale skoro już tu jestem próbuję tak wykutym korytem wśród lodu przebijać się dalej. Niestety silny wiatr i niebezpieczeństwo zepchnięcia kajaka burtą pod lód nie pozwalają zrobić zdjęć, muszę cały czas wiosłować. Wzrokiem wypatruję w dali gdzie uda mi się dopłynąć. Gdy już jestem niecałe 100 m od drugiego brzegu okazuje się, że moja rzeka nie miała siły przebicia i schowała się pod lód. Czuję się pokonany i zawracam w jedynym szerszym miejscu. Teraz mam przeciwko sobie nie tylko wiatr, ale i prąd rzeki, która usilnie chce mnie zatrzymać. Muszę wrócić ok 1km wodą pod prąd szukając miejsca do zejścia na ląd. Ten ląd wzdłuż brzegu wydaje się unosić w powietrzu (Avatar) na warstwie lodu, więc nie dla mnie. Płynę aż do mostka, który poprzednio mijałem. Po drodze omijam spływające tafle lodu które, oderwane zostały od brzegu, licząc że, mój kajak ocierając się o nie, nie pójdzie na dno jak Tytanic. Ostatnie kilkaset metrów jest lepsze na mięśnie obręczy barkowej niż siłownia.
Jestem na brzegu, trochę zmęczony, ale szczęśliwy. Jeszcze tylko telefon po transport i można śmiało zaliczyć dzień do udanych, choć mój plan pozostaje do zrealizowania kolejną razą. W końcu gdy, lód odpuści uda mi się doświadczyć połączenia tych dwóch pięknych rzek, Pisy Warmińskiej oraz Łyny. Czuję niedosyt tak w spływaniu jak i zrobionych zdjęciach. Tak, więc do zobaczenia na szlaku "W drodze do..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz