środa, 2 lutego 2011

Notatka z podróży sentymentalnej czyli słowa ulatują, pismo pozostaje

Verba volant, scripta manent - słowa ulatują, pismo pozostaje 

Może to wydać się dziwne, co teraz napiszę, ale są miejsca na ziemi gdzie człowiek czuje, że jest wśród swoich i przynależy do tej ziemi, regionu. Oczywiście są to subiektywne odczucia, ale one przecież mają wpływ na to właśnie jak i gdzie się dobrze czujemy. Tak było i tym razem, gdy objeżdżałem z synem region tzw. „Mierzejewa” zatrzymaliśmy się w miejscowości Piski tuż obok białego kościółka, który zadziwił mnie swoją fasadą. Na portalu drzwi wejściowych do kościoła nie znajdował się krzyż czy też inne symbole i figury świętych, ale orzełek w koronie. Jego wygląd jakby „niedbale’ zrobiony skupił moją uwagę. 


I wtedy głos dobiegający z kościoła jakby recytował nazwiska z mojego wywodu przodków i z nimi powiązane – Mierzejewski, Choromański, Dobkowski, Mieczkowski, Suchcicki, Rostkowski, Chełstowski, Dzwonkowski, Białobrzeski, Stepnowski, Żebrowski, Zaorski itd. 
To ksiądz na koniec sumy odczytywał zapisane intencje. Postanowiliśmy wejść do kościoła i się rozejrzeć. Zaraz za drzwiami zastałem w szeregu ustawionych mężczyzn, którzy ustępując miejsca zaczęli się nam uważnie przyglądać jakby chcieli nas odpowiednio przypisać i przyporządkować do właściwej miejscowej rodziny. Rozejrzałem się wokół nie chcąc zakłócać porządku mszy. Niewielki kościółek był pełen i tak sobie pomyślałem, że co czwarty z nich to być może Mierzejewski lub rodzinnie powiązany z tym nazwiskiem. Dla odróżnienia poszczególnych rodzin używa się tutaj przydomków, bo nazwiska nic nie mówią w tym gąszczu. W Polsce obecnie żyje blisko 9 tyś. osób o nazwisku Mierzejewski z tego, co najmniej połowa w płn.-wsch. Polsce, na Mazowszu, Warmii i Mazurach, Podlasiu. Inne mniej liczne „kolonie” to okolice Gdańska, Szczecina, Wrocławia, Poznania, Bydgoszczy, Ostrowca Świętokrzyskiego i Łodzi. Świata nie liczę - pozdrawiam Garreta. Zastanawiające i istotne z punktu widzenia legendy o czeskim pochodzeniu jest znaczące występowania nazwiska w powiecie Kłodzkim. Tą historie być może opisze innym razem. Ale wróćmy do „Mierzejewa” i kościoła w Piskach.
Budynek kościoła był prosty, jego sufit pokrywały starannie polakierowane deski boazerii a ściany wyglądały na nie tak dawno odmalowane. Oprócz głównego ołtarza po jego obu stronach równolegle znajdowały się bogato odmalowane w złoto boczne ołtarze w stylu nieco barokowym.. Moją uwagę zwróciły wotywne tablice wmurowane w ściany z nazwiskami tak znanymi z wielu lektur i poszukiwań genealogicznych.
Lista wygłaszanych nazwisk, rodzin i intencji zdawała się nie mieć końca, w dodatku nazwiska zaczęły się powtarzać jak zacięta płyta, a wzrok osób z lewej i prawej zamiast skupić się na kościelnej celebracji skanował w pamięci nasze twarze poszukując jakichkolwiek powiązań ze znanymi sobie tylko faktami, osobami i zdarzeniami. Troszkę uciekając przed świdrującym wzrokiem, a trochę z poszanowania miejsca i okoliczności, wycofałem się poza drzwi kościoła ostatni raz zerkając na bryłę kościoła zbudowanego w 1791 roku oraz przyległą do ogrodzenia kamienną dzwonnicę.
Piski to bardzo stara parafia, o której pierwsze zapiski pochodzą z 1457 r., sąsiaduje z innymi „moimi” jak Troszyn, Kleczkowo, Goworowo, Czerwin. Świątynia ta była gościnna w pewnych okresach dla wielu sąsiednich parafii, np. z powodu zamkniętego kościoła w Troszynie podczas burz dziejowych (powstanie styczniowe, II wojna światowa). Jest to cenna wskazówka dla osób, które czy to z powodu zniszczenia ksiąg czy też braku śladu w ich rodzimej parafii szukają metrykaliów swoich przodków. Z własnego doświadczenia wiem, że dokumenty „odtwarzane sądownie” po wojnie nie zawsze są wiarygodne co do danych w nich podanych..

 

Wychodząc zwróciłem uwagę na kamienną chrzcielnicę wystawioną na zewnątrz – pomyślałem sobie, że to nad nią na przestrzeni dziejów skropiono setki tysiące głów, czyniąc znak krzyża i wygłaszając imię a być może nazwisko. A teraz ta chrzcielnica jakby wzgardzona jest wystawiona na zewnątrz,  tak to nowe wypiera stare. 
Byłem zmylony tym, że jadąc od strony Białegostoku wjechaliśmy najpierw do Pisk, podczas gdy za cel obraliśmy sobie Kleczkowo z jej kościołem i cmentarzem, na którym spoczywają moi pradziadowie. Na płaskiej mapie papierowej czy to atlasie czy też ekranie komputera wygląda to zupełnie inaczej. No, ale nie znając tutejszych dróg i ścieżek zdałem się na „nieomylnego”, GPS-a, który zaraz wskazał nam tą właśnie drogę.
Wyjechaliśmy z Pisk do Kleczkowa mijając po drodze miejscowości rodowe Mieczkowskich – Mieczki-Ziemaki, Mieczki-Poziemaki wspominane w księgach sądu łomżyńskiego już w 1403 roku, gdzie mowa jest o niejakim Stanisławie Poziemak vel Pomiemst i jego bratanku Mieczku. Krewni toczyli spór o dobra Poziemaki, które ostatecznie zostały podzielone na kilka wsi i tym samym Mieczkowscy przejęli nowe nazwisko od swych dóbr, choć początkowo zwali się Poziemak jak to opisał Jerzy Dziewirski w książce pt „Mała Troszyńska Ojczyzna”. 
Dojeżdżamy do Kleczkowa, które z dala wita nas troszkę obco tutaj wyglądającą czerwoną cegłą kościoła i jego gotycką architekturą. To również bardzo stary kościół i parafia założona w 1429 roku, a same Kleczkowo vel Kleczków wspominane jest już w 1413 roku w nadaniach księcia mazowieckiego Janusza I.


Murowany kościół zbudowano w latach 1512-1518, gdy wszędzie indziej gotyk dogorywał wypierany przez nowe style. Tutaj jednak ze względu na swój charakter był potrzebny co w jego historii kilkukrotnie wykorzystano aż do II wojny światowej. Kościół reprezentuje tzw. typ obronny, otoczony zewsząd murem podziurawionym otworami strzelniczymi dziś nieco obniżonym przez zasypanie. Kościół został wysadzony w 1944 r. przez Niemców w powietrze i  odbudowany dopiero w latach 50-tych. W dwóch miejscach zachowały się niewielkie wieżyczki, jedne z, pięciu, które miały zapewniać obrońcom lepszy zasięg i wgląd na obecnie gęsto zabudowane przedpola. Podobno kiedyś mury dodatkowo otaczała fosa, a z jednej z wież zwanej bramną prowadził most zwodzony.

























Od strony rynku rozpościera się duży plac, zapewne kiedyś (może i dziś) plac targowy, z którego wybiegają gwieździście ulice w różnych kierunkach. Pewne stare opisy jeszcze z XIX wieku mówią, że w kościele znajdowały się rzeźby samego Wita Stwosza z czasem zdekompletowane i przekazane w części do sąsiednich parafii Piski i Troszyn. 
Samo Kleczkowo przeżywało swój rozkwit w XVI wieku, kiedy to na krótko uzyskało prawa miejskie. Jednak ze względu na położenie z dala od znaczących szlaków pozostało małą mazowiecką wsią z wieloma znaczącymi nazwiskami w historii takimi jak ks.Białobrzeski, Stanisław Choromański - 1–sza głowa kościoła rzym.-kat. na ziemiach Polskich, Kleczkowski Hieronim - dowódca elitarnej formacji tzw. „Lisowczyków”, dwukrotny zwycięzca spod Wiednia (tylko nieco przed Sobieskim). Tak, tak ratowaliśmy Wiedeń kilkukrotnie. 


Gdy przyjechaliśmy do Kleczkowa kościół był zamknięty, plebania, co prawda stała tuż, obok ale licząc się z tym, że być może jeszcze kiedyś tu wrócę nie chciałem zakłócać poobiedniego spokoju jej mieszkańcom, aby w ten sposób nie zostawić zbędnej rysy na wspomnieniu. 
Obeszliśmy go dokoła patrząc na tu zlokalizowany obiekt jakby przybył w te miejsce troszkę z odległej galaktyki i czasu. Także widzę - przed sobą i podziwiam - gotyk tak nie naturalnie umiejscowiony daleko na wschód, pośród podmokłych łąk, pól i lasów, płaskiego Mazowsza.


Jednak, jeśli uświadomimy sobie, że niegdyś całkiem niedaleko przebiegała granica z państwem krzyżackim, to napływ tego rodzaju architektury wydaje się być uzasadniony. 
Zrobiwszy kilka zdjęć, nie zapomniałem, że przecież troszkę dalej za wsią umiejscowiony jest cmentarz, na którym spoczywają moi przodkowie i znów te nazwiska, tak bliskie i wypisane niemal na każdym nagrobnym kamieniu. Sadzę, że jak większość cmentarzy w XIX wieku tak i ten został przeniesiony tutaj z bezpośredniego otoczenia Kleczkowskiego kościoła na obrzeża wsi. Decydowała o tym coraz większa wiedza sanitarna elit społeczeństwa, która musiała walczyć z konserwatywnym podejściem mieszkańców. Mieszkańcy w swej wielowiekowej tradycji przyzwyczajeni byli do bliskości ich zmarłych przodków, którzy w ten sposób nadal uczestniczyli i wspierali w ich ziemskim życiu. Śmiem nawet przypuszczać, iż kościół katolicki wykorzystał ten swoisty kult przodków przyciągając ludzi do kościoła poprzez cmentarze wokół nich ulokowane. Stąd też chyba wzięła się tradycja pochówku i stawiania kościołów na tak uświęconej ziemi. Śladami w terenie po pochówkach bywają często miejsca nazywane lokalnie "mogiłkami".


Moi przodkowie pochowani na Kleczkowskim cmentarzu także wsparli mnie w moich poszukiwaniach. Ułatwili mi tym samym prześledzenie ich bardzo mobilnych wędrówek i przeskakiwania często z jednej parafii do drugiej na odległość kilkudziesięciu kilometrów (Np. parafia Kleczkowo-parafia Krasnosielc, parafia Goworowo-parafia Kleczkowo, Troszyn itp.) 
Zadbali także o to, aby mi tego typu łamigłówek związanych z ich wędrówkami starczyło na długo, być może nawet dla kolejnych pokoleń. Wróćmy jeszcze na chwilkę na Kleczkowski cmentarz, na którym zadziwiająco łatwo odnalazłem wspomniany nagrobek dziadka stryjecznego Stanisława Mierzejewskiego wraz z jego żona Marią oraz matką Michaliną Mierzejewską z domu Lendo.


Ach Ci Lendowie. Nie dość, że Prapradziadek Michał zawziął się trochę na mnie - utrudniając mi wszelkie z nim związane poszukiwania. Bo Prapradziadek miał trzy żony, wszystkie miały na imię Marianna. Pierwsze dwie nazywały się Dąbkowska i Dobkowska, odnalezione przy pomocy Pani Danuty, co przy rosyjskojęzycznych zapisach nie było takie proste. Ostatnia Marianna, z którą wyprowadził się z Kamionowa do Nożewa gmina Olszewo Borki także nazywała się Marianna na dodatek Mierzejewska. Prapradziadek Michał przybył do Kamionowa parafii Kleczkowskiej z miejscowości Jankowo Skarbowo parafii Nowogrodzkiej jak również wielu innych, ale zmarł w Nożewie. Także Prapradziadka tu na Kleczkowskim cmentarzu nie ma, jak zresztą paru innych, jest tylko płyta nagrobna upamiętniająca jego córkę a moją prababcię Michalinę Mierzejewską z domu Lendo [1886-1924]. Córkę z drugiej żony Michała, Marianny Dobkowskiej z Jankowa Skarbowo, a żonę mego pradziadka Władysława Jakuba Mierzejewskiego [1876-1914] zwanego tylko Jakubem dla odróżnienia od swego ojca Władysława [1845-1914]. Ci dwaj ostatni zmarli jednego dnia, prawdopodobnie na „hiszpankę”, która rzekomo wówczas zbierała swoje śmiertelne żniwo tuż przed wybuchem wojny światowej, a ich matka i żona zmarła kilka tygodni wcześniej. 
To, że wspomniana płyta się tutaj znajduje zawdzięczam również pamięci moich przodków i pewnemu drzewku, które wykarczowano. A było to tak. Gdy w drugiej połowie lat 80-tych zmarł dziadek stryjeczny Stanisław Mierzejewski [1908-1987] postanowiono pochować go w tym samym miejscu, co matkę. Była jednak trudność w tym, że od jej śmierci minęło ponad 60 lat, II wojna światowa, kilka frontów, zmiany granic i ustrojów politycznych. Grób zarósł (pomniki rzadko stawiano) i jedynym śladem na wiejskim cmentarzu po nim było zasadzone na pamiątkę drzewko. To drzewko ku pamięci (moje drzewko genealogiczne także jest ku pamięci następnych pokoleń) z czasem pozwoliło odszukać i zapisać na tablicy daty, które ułatwiały moje dalsze poszukiwania. 

Wyjeżdżając z Kleczkowa w kierunku Kamionowa minęliśmy mostek na rzeczce, bodajże Ruż się zwącej, w której to jak snuje rodzinna opowieść utopili się moi kuzyni Stepnowscy – ojciec rzucił się na ratunek kilkuletniemu synowi. Niestety nienasycony nurt rzeki pochłoną ich obydwu osierocając kolejne pokolenie. Teraz zastanawiając się nad tym sam już nie wiem i nie pamiętam czy chodzi o ten  Ruż (pierwotnie Ruś), rzeczkę tu płynącą czy też inny ten płynący na lewym brzegu Narwi w ziemi makowskiej. Co ciekawe te ziemie mazowieckie mają swoje silne powiązania nie tylko nazwami rzek i miejscowości takich jak Ruż czy Grabowo, ale także występującymi tak tu i tam takimi samymi nazwiskami. To temat na artykuł o migracji i osadnictwie w północnym Mazowszu na przestrzeni dziejów. 
No, ale zjechałem troszkę z głównego szlaku-drogi jak zwykle ulegając mocy powiązań. Powiązania – występują wszędzie nawet tu na mazowieckiej drodze obsadzonej równiutko wierzbami, choć z dala od Żelazowej Woli ziemi Sochaczewskiej niemal słyszę jadąc muzykę Chopina [1810-1849] i przypominam sobie problemy z jego właściwą datą urodzenia, która nie jest jednoznaczna, 22 luty czy 1 marca? Dla chcących pogłębić wiejskie klimaty ilustrowane muzyką Chopina proponuję zajrzeć do mojego pierwszego artykułu [link] pt."Wspomnienie" i wczuć się w tamten nastrój.

Droga prowadziła nas do Kamionowa, a następnie Repk. Nie chcę tu zbyt wiele rozpisywać się o Kamionowie vel Kamienowie gnieździe rodowym rodziny mojej Praprababki Balbiny Kamionowskiej [ok.1855 -1914], którą to historię po części już opisałem w artykule [link] pt.”Mierzejewo Repki, Kamionowo - kolejne rodowe miejscowości”. Miejscowość i rodzina Kamionowskich jest także opisana w Herbarzu Bonieckiego.
Wkrótce z głównej drogi krajowej nr 627 skręcamy do Repk, niewielkiej miejscowości na uboczu w okolicy Wojsz, Jank, Dzwonka, Rostek, samego epicentrum Mierzejewskich. Do dziś te miejscowości położone są wśród ostatnich skrawków lasu na terenie zwanym niegdyś Mierzejewem z ponad dwudziestoma miejscowościami, które miały właśnie przedrostek „Mierzejewo”, a który stopniowo zatraciły. 


Dalej ruszamy przez okolicę Czerwina usianą pamiątkami z przeszłości w stronę Suchcic. Przejeżdżamy przez mostek nad skutą lodem i rozlaną rzeką Orz poprzez miejscowość Dzwonek – gniazdo rodowe Dzwonkowskich do Suchcic gdzie mieszkał i zmarł mój 4xPradziadek Marcin Mierzejewski [ok.1822-1858] syn Baltazara i Marianny. Tą historię również opisałem w artykule [link] pt. „Świat jest mały, czyli niema przypadków, sprawdź sam”.
Do Suchcic i parafii Goworowo będę musiał jeszcze wrócić chcąc wyjaśnić kilka zagadek związanych z moimi przodkami Choromańskimi i Mierzejewskimi. Ale to już chyba nieco w innym kierunku – Archiwum Diecezjalne w Płocku i Archiwum Państwowe w Pułtusku, a może korespondencja z przyjaciółmi zza „wielkiej wody” lub wizyta w lokalnych parafiach.
Do Goworowa jedziemy przez Pokrzywnicę zwaną niegdyś Koprzywnicą z pięknym dworkiem położonym wśród starych drzew dworskiego parku. Dworek jak sądzę jest dziś w prywatnych rękach i jest właśnie remontowany. Przejeżdżając przez tą miejscowość rozwiązała się zagadka skąd tak liczne wpisy ludności z Pokrzywnicy w księgach parafii Goworowo. Podczas gdy ja i wielu innych myślało o ludności samodzielnej parafii Pokrzywnica opodal Pułtuska podobnie jak mylony jest często Troszyn płocki z ostrołęckim.
Dojechaliśmy do Goworowa gdzie drogę wskazywały nam jasne i strzeliste dwie wieże Goworowskiego kościoła. 


Brakuje już nam czasu stąd krótki objazd i rzut oka na rozłożenie ulic w poszukiwaniu cmentarza. Na cmentarzu jak zwykle w tym regionie znajomo brzmiące nazwiska. Mojego Marcina tu już nie odnajdę, wszędzie na cmentarzu wokół kaplicy i murów widać stare drewniane i metalowe krzyże z grobów, które już nie istnieją a ich miejsca zajęły kolejne. Cmentarz widać, że się rozrasta i nie mieści się już w dawno przekroczonych ramach pierwotnego założenia. Na cmentarzu znajdujemy kilka perełek w postaci starych nagrobków.

 















Nagrobek Marii Glińskiej z Kosickich rzuca się w oczy swoja monumentalnością. Na nagrobkach widać kartusze herbowe, które będę musiał jeszcze sprawdzić, prawdopodobnie Radwan i Trzaska. Te najstarsze, jakie udało się wypatrzeć datowane są na 1846 i 1868 rok. Czyli że moich przodków w linii prostej prawdopodobnie tutaj już nie ma, a właściwe śladu po ich grobach. Podróż i poszukiwania trwają, a wszystko, co „W drodze do …” zobaczę wam tu postaram się najlepiej jak umiem opisać. Pozdrawiam i do zobaczenia "W drodze do ..."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Baner 720x300

create your own banner at mybannermaker.com!
Copy this code to your website to display this banner!