Jako dziecko mieszkając w Sokółce w woj. białostockim na wschodzie Polski byłem przekonany, że nazwisko Mierzejewski jest jedyne w swoim rodzaju.
W Sokółce kilkunastotysięcznym miasteczku gdzie się urodziłem nie było wówczas nikogo o tym nazwisku poza Mną, moją Mamą, Siostrą oraz nieżyjącym Tatą, który jednak zawsze gdzieś był obecny choćby we wspomnieniach.
Jak chyba każdy zwracałem szczególną uwagę na występowanie mego nazwiska gdziekolwiek byłem.
Dziecko wymyśla sobie różne zabawy np. przeszukiwanie książki telefonicznej ze swoim lub śmiesznymi nazwiskami. Wsłuchiwanie się w poszukiwania Pań rejestratorek, w przychodni, bibliotece lub jakiejkolwiek ewidencji, które dla ułatwienia recytowały pod nosem w kolejności alfabetycznej nazwiska z papierowych kartotek. Okazji do wsłuchiwania się było dużo, wszędzie obowiązywały kolejki, a nawet listy. Ludzie więcej ze sobą rozmawiali i wymieniali się informacjami. Tak bywało w poprzedniej epoce. Dziś wygląda to już inaczej, są komputery, programy, sieci z dostępem do internetu i nieszczęsna ochrona danych osobowych na podbudowie wszechobecnej biurokracji.
Takie wsłuchiwanie się utrwaliło moje fałszywe, jak się później okazało przeświadczenie, że nazwisko Mierzejewski jest rzadko spotykane, nie tak często jak Kowalski, Nowak czy też jakiekolwiek inne. Jako dziecko sądziłem, że wręcz każdy o moim nazwisku musi być ze mną spokrewniony. Wyjeżdżając w wakacje do Grabowa, rodzinnej wsi mego Taty wydawało mi się to bardzo daleko z perspektywy Sokółki i małego chłopca. Dziś zdarza mi się dziennie pokonywać setki kilometrów, a odległości są jakby mniejsze.
Grabowo na północnym Mazowszu to jedyne miejsce gdzie spotykałem innych sobie znanych Mierzejewskich i ze zdziwieniem słuchałem, że gdzieś jeszcze tzn. w bliżej nieokreślonym Kamionowie za Ostrołęką mieszkają jeszcze jacyś. Ale czy Ja - ok.12 letni chłopak mam coś z nimi wspólnego poza nazwiskiem? Chyba tak skoro tu przyjeżdżają, mówi się o nich - rodzina, a przede wszystkim noszą takie same nazwisko jak Ja! Tak sobie wówczas myślałem, ale nie ogarniałem wszystkich koligacji, nie wiedząc nawet, kto jest, kim i dla kogo.
(Wstąpiłem do harcerstwa, aby nauczyć się czytać dobrze mapy, lepiej odszukać na nich te Kamionowo i parę jeszcze innych przydatnych dla chłopca rzeczy)
To były dla mnie pierwsze mimowolne odkrycia związane z nazwiskiem poza tymi z książki telefonicznej, która obejmowała, co najmniej całe ówczesne woj. Białostockie lub Polskę. Nie pamiętam dokładnie. Telefonów było w latach 70 i 80 jeszcze niewiele tym bardziej nie znajdowałem dużo zapisanych "wujków" i "cioć". Dziś jak o tym myślę sądzę, że wynikało to ze śmierci ojca, niepełnej rodziny i tęsknoty. Szukałem naturalnym odruchem obronnym wypełnienia dla pustki, jaką spowodowała śmierć Taty w wieku bez mała 7 lat. Dobrze, że ograniczałem się do znajdowania a nie dzwonienia, bo przeżyłbym wczesne rozczarowanie.
Mijały lata i nabierałem nowej wiedzy i doświadczenia. Coraz częściej, nawet w radiu, prasie, książkach czy TV, ba nawet encyklopedii dowiadywałem się, że istnieją inni Mierzejewscy. Było ich coraz więcej i chyba już wszyscy nie mogli być moją rodziną, bo nie zmieściliby się na żadne przyjęcie rodzinne!? Grabowo też nie było, aż tak duże żeby mogli się z niego wszyscy wywodzić!? Po za tym, dlaczego wszyscy potem wyjechali w różne strony Polski i Świata!? Gdzieś, więc musi być jakieś Mierzejewo - myślałem - skąd się oni wszyscy biorą.
Wciąż się łudziłem pozostając w błogostanie, że jest rodziny, czyli nas, coraz więcej. I wszystko było by pięknie gdyby nie moje zainteresowanie historią, które kazało mi spojrzeć na rodzinę z innej perspektywy. Perspektywy przeszłości i wszystko, co za jej horyzontem się skryło, pozostawało nie widoczne. Któż z nas nie chce zobaczyć tego, co za horyzontem. Jeśli horyzont przesłania mur czy płot to, chociaż znaleźć szparkę, aby wejrzeć na drugą stronę. Człowiek już tak ma w swojej naturze, że wciąż goni i gna w kierunku nieznanego aż do końca, który się pozornie odsuwa. Taką wydłubywaną z mozołem szparką stała się dla mnie genealogia.
Jak to w Polskiej rodzinie przy każdej okazji familijnego spotkania wracało się do przeszłości i wspominaniu tego, co dawniej bywało. Każde spotkanie było dla mnie radością i cierpieniem. Bo z jednej strony słuchałem z zaciekawieniem historii rodzinnych i wspomnień o moim wspaniałym Ojcu, którego nie zdążyłem dobrze poznać.
Z drugiej zaś strony wbijano mi drzazgę w moje małe serduszko nieustannie pytając o moją pamięć o nim. Postawiono mi tymi wspomnieniami wysoko poprzeczkę, której jakoś nigdy nie byłem w stanie dosięgnąć, choć rosłem jak na drożdżach i byłem coraz wyższy. Moja podstawowa wiedza o Ojcu i jego rodzinie budowana była głównie na wspomnieniach o nim, a nie rzeczywistych przeżyciach i doświadczeniach.
Z przekorą sobie myślę, że to może i lepiej dla mojej skóry w dolnej części pleców. Ze skrytego Urwisa, jakim byłem zaczęły wykluwać się własne poglądy, myśli i doświadczenia. Doprowadziły mnie tu gdzie dziś jestem i co sobą prezentuję nosząc dumnie nazwisko Mierzejewski. Jednak nigdy pewnych braków się nie wypełni tak jak nie potrafię cofnąć czasu.
Przychodziły coraz większe rozczarowania życiem i ogromny głód wiedzy tego, co było i skąd się wziąłem? Minął czas zabawy i trzeba było na poważnie się zająć sprawami. Jedną ze spraw było uporządkowanie nagromadzonej latami wiedzy i opowieści rodzinnych. Było to związane z historią, którą przecież od najmłodszych lat lubiłem. Dzieckiem tej bezinteresownej miłości jest między innymi pasja i ta oto strona Mierzejewski Rodzina i Krze o konstrukcji, której pisałem w innym artykule - link. Nie mnie oceniać czy jestem dobrym ojcem ;-)
Moja przygoda z genealogią miała bardzo prosty i precyzyjny plan - odnaleźć przodków, dowiedzieć się, kim byliśmy, skąd przybyliśmy. O naiwności, ty nie masz granic.
Te przedostatnie słowa a`propos zabrzmiały jak tytuł obrazu Paula Paul Gauguin [*1848+1903] "Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?".
Jak dowiadujemy się z listów Gauguina, obraz powinniśmy "czytać" od prawej do lewej, rozpoczynając od postaci śpiącego dziecka. P. Gauguin napisał, że postacie rozmyślają nad pytaniami o ludzką egzystencję, danymi w samym tytule. Niebieskie bóstwo symbolizuje wszystko, co jest poza naszym światem. Stara kobieta z lewej, bliska śmierci, zrezygnowana akceptuje swój los. Nomen omen sporo kobiet jak na jeden obraz i jedno życie ale i tak bywa.
Wracając do historii rodzinnych. Okazało się nagle, że Grabowo to tylko etap przejściowy, jaki w sztafecie pokoleń przebył mój dziadek ojczysty Piotr i inni przed nim i po nim. Szukam i żałuję, że nie mam żadnego jego zdjęcia, alternatywą są mi zdjęcia jego rodzonych braci z lat późniejszych.
Zmarło mu się młodo, a więc Tato odziedziczył to po swoim Ojcu. Zegar tyka a Ja wciąż tak niewiele wiem. Używając kolejnej przenośni wchodząc w głęboki las napotykałem coraz więcej drzew i to niejednego gatunku. Podszedłem ambitnie i badałem rodziców oraz ich rodzeństwo każdego następnego pokolenia. Pamiętajmy, że każda para w kolejnym pokoleniu wzrasta do kwadratu a więc mamy czworo dziadków, ośmioro pradziadków, szesnaścioro prapradziadków itd. W szóstym pokoleniu, czyli naszych 4 x pradziadków, co wcale nie jest tak dalekie jest już 256 osób nie licząc rodzeństwa i ich małżonków.
W panice zacząłem szukać - wszystkich, aby określić jakoś terytorium swego działania. Tutaj nastąpiła konfrontacja z rzeczywistością i niemal przerażenie. Otóż Mierzejewskich spotykałem wszędzie i nie wszyscy to moja rodzina!? ;-) To szukanie igły w stogu siana przy mobilności moich przodków i przybywających z każdym pokoleniem nazwisk i postaci.
Początkowo założyłem, że będę zbierał wszystko, co o nich znajdę. Wkrótce wobec ilości informacji okazało się, że nie jestem w stanie. Musiałem wrócić na ziemię i spokojnie podążać za nikłym śladem, jaki zostawili przodkowie. To była pułapka, do której niczym Tezeusz podążyłem za nićmi Adrianny, aby uwolnić innych od „męki” poszukiwań w tym labiryncie, a w którym wciąż tkwię. Podążając śladem trafiłem w końcu do Kamionowa, które okazało się być bliższe, choć przez zaledwie kilka pokoleń, jako etap biegnący z Repk poprzez Suchcice. Jak do tej pory nie myślałem o związkach rodziny ze szlachtą dawnej Ziemi Łomżyńskiej. Jednak drążąc temat Kamionowa otarłem się o Herbarze Uruskiego i Bonieckiego. Nie wykluczam jednak na swej drodze różnych pętli i węzłów, których nie jestem w stanie obecnie rozsupłać.
Wyświetl większą mapę
Tak oto po kilku latach moich naiwnych i wydawałoby się prostych poszukiwań dotarłem do wniosku, że tu nie najważniejszy jest cel, ale droga, jaką pokonujemy w trakcie. Od tamtej pory skupiam głównie uwagę na bezpośrednich przodkach, ale publikując wszystko, co w ich okolicy jest powiązane i pomocne dla innych.
W Sokółce kilkunastotysięcznym miasteczku gdzie się urodziłem nie było wówczas nikogo o tym nazwisku poza Mną, moją Mamą, Siostrą oraz nieżyjącym Tatą, który jednak zawsze gdzieś był obecny choćby we wspomnieniach.
Zdzisław Mierzejewski [1937-1975] |
Dziecko wymyśla sobie różne zabawy np. przeszukiwanie książki telefonicznej ze swoim lub śmiesznymi nazwiskami. Wsłuchiwanie się w poszukiwania Pań rejestratorek, w przychodni, bibliotece lub jakiejkolwiek ewidencji, które dla ułatwienia recytowały pod nosem w kolejności alfabetycznej nazwiska z papierowych kartotek. Okazji do wsłuchiwania się było dużo, wszędzie obowiązywały kolejki, a nawet listy. Ludzie więcej ze sobą rozmawiali i wymieniali się informacjami. Tak bywało w poprzedniej epoce. Dziś wygląda to już inaczej, są komputery, programy, sieci z dostępem do internetu i nieszczęsna ochrona danych osobowych na podbudowie wszechobecnej biurokracji.
Takie wsłuchiwanie się utrwaliło moje fałszywe, jak się później okazało przeświadczenie, że nazwisko Mierzejewski jest rzadko spotykane, nie tak często jak Kowalski, Nowak czy też jakiekolwiek inne. Jako dziecko sądziłem, że wręcz każdy o moim nazwisku musi być ze mną spokrewniony. Wyjeżdżając w wakacje do Grabowa, rodzinnej wsi mego Taty wydawało mi się to bardzo daleko z perspektywy Sokółki i małego chłopca. Dziś zdarza mi się dziennie pokonywać setki kilometrów, a odległości są jakby mniejsze.
Grabowo na północnym Mazowszu to jedyne miejsce gdzie spotykałem innych sobie znanych Mierzejewskich i ze zdziwieniem słuchałem, że gdzieś jeszcze tzn. w bliżej nieokreślonym Kamionowie za Ostrołęką mieszkają jeszcze jacyś. Ale czy Ja - ok.12 letni chłopak mam coś z nimi wspólnego poza nazwiskiem? Chyba tak skoro tu przyjeżdżają, mówi się o nich - rodzina, a przede wszystkim noszą takie same nazwisko jak Ja! Tak sobie wówczas myślałem, ale nie ogarniałem wszystkich koligacji, nie wiedząc nawet, kto jest, kim i dla kogo.
(Wstąpiłem do harcerstwa, aby nauczyć się czytać dobrze mapy, lepiej odszukać na nich te Kamionowo i parę jeszcze innych przydatnych dla chłopca rzeczy)
To były dla mnie pierwsze mimowolne odkrycia związane z nazwiskiem poza tymi z książki telefonicznej, która obejmowała, co najmniej całe ówczesne woj. Białostockie lub Polskę. Nie pamiętam dokładnie. Telefonów było w latach 70 i 80 jeszcze niewiele tym bardziej nie znajdowałem dużo zapisanych "wujków" i "cioć". Dziś jak o tym myślę sądzę, że wynikało to ze śmierci ojca, niepełnej rodziny i tęsknoty. Szukałem naturalnym odruchem obronnym wypełnienia dla pustki, jaką spowodowała śmierć Taty w wieku bez mała 7 lat. Dobrze, że ograniczałem się do znajdowania a nie dzwonienia, bo przeżyłbym wczesne rozczarowanie.
Mijały lata i nabierałem nowej wiedzy i doświadczenia. Coraz częściej, nawet w radiu, prasie, książkach czy TV, ba nawet encyklopedii dowiadywałem się, że istnieją inni Mierzejewscy. Było ich coraz więcej i chyba już wszyscy nie mogli być moją rodziną, bo nie zmieściliby się na żadne przyjęcie rodzinne!? Grabowo też nie było, aż tak duże żeby mogli się z niego wszyscy wywodzić!? Po za tym, dlaczego wszyscy potem wyjechali w różne strony Polski i Świata!? Gdzieś, więc musi być jakieś Mierzejewo - myślałem - skąd się oni wszyscy biorą.
Wciąż się łudziłem pozostając w błogostanie, że jest rodziny, czyli nas, coraz więcej. I wszystko było by pięknie gdyby nie moje zainteresowanie historią, które kazało mi spojrzeć na rodzinę z innej perspektywy. Perspektywy przeszłości i wszystko, co za jej horyzontem się skryło, pozostawało nie widoczne. Któż z nas nie chce zobaczyć tego, co za horyzontem. Jeśli horyzont przesłania mur czy płot to, chociaż znaleźć szparkę, aby wejrzeć na drugą stronę. Człowiek już tak ma w swojej naturze, że wciąż goni i gna w kierunku nieznanego aż do końca, który się pozornie odsuwa. Taką wydłubywaną z mozołem szparką stała się dla mnie genealogia.
Jak to w Polskiej rodzinie przy każdej okazji familijnego spotkania wracało się do przeszłości i wspominaniu tego, co dawniej bywało. Każde spotkanie było dla mnie radością i cierpieniem. Bo z jednej strony słuchałem z zaciekawieniem historii rodzinnych i wspomnień o moim wspaniałym Ojcu, którego nie zdążyłem dobrze poznać.
Z drugiej zaś strony wbijano mi drzazgę w moje małe serduszko nieustannie pytając o moją pamięć o nim. Postawiono mi tymi wspomnieniami wysoko poprzeczkę, której jakoś nigdy nie byłem w stanie dosięgnąć, choć rosłem jak na drożdżach i byłem coraz wyższy. Moja podstawowa wiedza o Ojcu i jego rodzinie budowana była głównie na wspomnieniach o nim, a nie rzeczywistych przeżyciach i doświadczeniach.
Z przekorą sobie myślę, że to może i lepiej dla mojej skóry w dolnej części pleców. Ze skrytego Urwisa, jakim byłem zaczęły wykluwać się własne poglądy, myśli i doświadczenia. Doprowadziły mnie tu gdzie dziś jestem i co sobą prezentuję nosząc dumnie nazwisko Mierzejewski. Jednak nigdy pewnych braków się nie wypełni tak jak nie potrafię cofnąć czasu.
Przychodziły coraz większe rozczarowania życiem i ogromny głód wiedzy tego, co było i skąd się wziąłem? Minął czas zabawy i trzeba było na poważnie się zająć sprawami. Jedną ze spraw było uporządkowanie nagromadzonej latami wiedzy i opowieści rodzinnych. Było to związane z historią, którą przecież od najmłodszych lat lubiłem. Dzieckiem tej bezinteresownej miłości jest między innymi pasja i ta oto strona Mierzejewski Rodzina i Krze o konstrukcji, której pisałem w innym artykule - link. Nie mnie oceniać czy jestem dobrym ojcem ;-)
Moja przygoda z genealogią miała bardzo prosty i precyzyjny plan - odnaleźć przodków, dowiedzieć się, kim byliśmy, skąd przybyliśmy. O naiwności, ty nie masz granic.
Te przedostatnie słowa a`propos zabrzmiały jak tytuł obrazu Paula Paul Gauguin [*1848+1903] "Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?".
Jak dowiadujemy się z listów Gauguina, obraz powinniśmy "czytać" od prawej do lewej, rozpoczynając od postaci śpiącego dziecka. P. Gauguin napisał, że postacie rozmyślają nad pytaniami o ludzką egzystencję, danymi w samym tytule. Niebieskie bóstwo symbolizuje wszystko, co jest poza naszym światem. Stara kobieta z lewej, bliska śmierci, zrezygnowana akceptuje swój los. Nomen omen sporo kobiet jak na jeden obraz i jedno życie ale i tak bywa.
Wracając do historii rodzinnych. Okazało się nagle, że Grabowo to tylko etap przejściowy, jaki w sztafecie pokoleń przebył mój dziadek ojczysty Piotr i inni przed nim i po nim. Szukam i żałuję, że nie mam żadnego jego zdjęcia, alternatywą są mi zdjęcia jego rodzonych braci z lat późniejszych.
Zmarło mu się młodo, a więc Tato odziedziczył to po swoim Ojcu. Zegar tyka a Ja wciąż tak niewiele wiem. Używając kolejnej przenośni wchodząc w głęboki las napotykałem coraz więcej drzew i to niejednego gatunku. Podszedłem ambitnie i badałem rodziców oraz ich rodzeństwo każdego następnego pokolenia. Pamiętajmy, że każda para w kolejnym pokoleniu wzrasta do kwadratu a więc mamy czworo dziadków, ośmioro pradziadków, szesnaścioro prapradziadków itd. W szóstym pokoleniu, czyli naszych 4 x pradziadków, co wcale nie jest tak dalekie jest już 256 osób nie licząc rodzeństwa i ich małżonków.
W panice zacząłem szukać - wszystkich, aby określić jakoś terytorium swego działania. Tutaj nastąpiła konfrontacja z rzeczywistością i niemal przerażenie. Otóż Mierzejewskich spotykałem wszędzie i nie wszyscy to moja rodzina!? ;-) To szukanie igły w stogu siana przy mobilności moich przodków i przybywających z każdym pokoleniem nazwisk i postaci.
Początkowo założyłem, że będę zbierał wszystko, co o nich znajdę. Wkrótce wobec ilości informacji okazało się, że nie jestem w stanie. Musiałem wrócić na ziemię i spokojnie podążać za nikłym śladem, jaki zostawili przodkowie. To była pułapka, do której niczym Tezeusz podążyłem za nićmi Adrianny, aby uwolnić innych od „męki” poszukiwań w tym labiryncie, a w którym wciąż tkwię. Podążając śladem trafiłem w końcu do Kamionowa, które okazało się być bliższe, choć przez zaledwie kilka pokoleń, jako etap biegnący z Repk poprzez Suchcice. Jak do tej pory nie myślałem o związkach rodziny ze szlachtą dawnej Ziemi Łomżyńskiej. Jednak drążąc temat Kamionowa otarłem się o Herbarze Uruskiego i Bonieckiego. Nie wykluczam jednak na swej drodze różnych pętli i węzłów, których nie jestem w stanie obecnie rozsupłać.
Wyświetl większą mapę
W ten sposób oznaczyłem trasę wędrówki (swoich) Mierzejewskich na przestrzeni ostatnich ok 200 lat przyjmując metodę regresywną
Tak oto po kilku latach moich naiwnych i wydawałoby się prostych poszukiwań dotarłem do wniosku, że tu nie najważniejszy jest cel, ale droga, jaką pokonujemy w trakcie. Od tamtej pory skupiam głównie uwagę na bezpośrednich przodkach, ale publikując wszystko, co w ich okolicy jest powiązane i pomocne dla innych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz