poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Pamiętnik. Wspomnienie z życia wsi wieku minionego. Cz. I

„Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko to, co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie, że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego...

...Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą”

Ks. Jan Twardowski

Prezentuję dziś wam fragmentami autentyczne słowa zapisane w pamiętniku wujka Jana Zajki [1915-2003] rodem z Jagłowa, spokrewnionego blisko z rodziną Noruk, z której to wywodziła się moja babcia macierzysta Władysława Noruk [1902-1984] z Jaziewa. Będę używał tu określenia „Wujek”, bo tak go w rodzinie wszyscy nazywaliśmy. Rodzina Zajko z Jagłowa stanowi boczną linię mojego drzewa genealogicznego ze strony Mamy. 
Ten pamiętnik jest zapisem lokalnych wydarzeń z pierwszej połowy XX wieku na pograniczu dawnej Rzeczypospolitej tak jak ją widział i czuł autor. Uwodzi pięknem języka i sformułowań, jakich dziś coraz mniej się używa. Pierwszy raz czytałem go za życia autora, jako młodzian niedoświadczony, który nie miał śmiałości spotkać się i dopytywać o szczegóły życia na wsi tak pięknie tutaj opisane. Miałem okazję słuchać jego talentu oratorskiego na przemówieniach pogrzebowych, które poruszały każdego za wyjątkiem głównego podmiotu wydarzenia. Nauczony swym złym doświadczeniem przestrzegam, więc was abyście nie ociągali się w rozmowach z seniorami rodów cytując tutaj słowa poety Jana Twardowskiego, które byłyby zapewne dla Wujka Janka bliskie „śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Zapraszam do lektury, która trafiła ponownie w moje ręce dzięki przepisaniu, uprzejmości i za zgodą Piotra Zajki – syna Wujka. 
Chyba nie łamię tu woli Wujka zawartej we wstępie publikując jego słowa w charakterze non profit, choć zapewne z ilością czytelników, której by się nie spodziewał. W końcu z każdym pokoleniem jest nas więcej, jak to Wujek określał - dzieci moich i naszych, ich córek, synów i wnuków. Poczujcie się, więc drodzy czytelnicy, jako zaproszeni do rodziny z tak wielką miłością i pietyzmem tutaj przez Wujka opisaną. Wujku! Dzieci Twoich i Naszych dzieci pamiętają i przekazują pamięć o życiu Twego pokolenia kolejnym pokoleniom. 

Jan Zajko 

Pamiętnik 

Wstęp 

Każdy autor książki, każdy pisarz swej powieści ma na myśli jakąś osobę lub istotę, do której to dołącza dużo swej fantazji, ażeby upiększyć swą powieść. Czytelnicy czytając taką powieść wprost zachwycają się tym wszystkim zapominając o tym, że prawdy w tym jest bardzo mało, a tylko fantazja dobrego pisarza, któremu zależy ażeby jego książka znalazła uznanie w nakładzie wydawnictwa na całym świecie. Ja natomiast pisząc swój skromny pamiętnik uprzedzam wszystkich czytających, że nie mam zamiaru ani krzty dodawać fantazji, ponieważ nie zależy mi na ocenie publicznej, ani też żeby jak najwięcej było rozpowszechnionych egzemplarzy pośród czytelników. I żeby mógł ktoś zarabiać na mej ciężkiej pracy. Ja mam na myśli, co innego, a szczególnie chodzi mi o to, żeby mój ten skromny pamiętnik nie znalazł się na szerokich łamach książki i prasy, a zachował się tylko w poszanowaniu moich i naszych dzieci, a moi i nasze dzieci przekazały to dla swych córek, synów i wnuków. A to piszę z tego powodu, żeby młodzi wiedzieli, że życie nie jest tak różowe każdego żyjącego, jak przedstawia się w oczach niejednego podrastającego, młodzieńca. Piszę również po to żeby ktoś z tych kiedyś nowych pokoleń wiedział o tym, że żył kiedyś ktoś taki, w czasach ich pradziadków. Że nie mając nawet średniego wykształcenia, a potrafił, choć nieudolnie, ale prawdziwie napisać w kilku słowach swój skromny pamiętnik i przekazać do przeczytania swoim dzieciom i wnukom. Dlatego też drodzy czytelnicy, proszę ja Was na wstępie nie zwracajcie uwagi na mój styl pisania, ani na układ zdań, ani nawet na błędy ortograficzne, bo jak zastrzegłem poprzednio nie piszę to pisarz o wyższych studiach i specjalnym talencie, a pisze tylko szary człowiek, który posiada zaledwie 7 klas szkoły podstawowej. 
Część Pierwsza 

Był to rok 1915, to okres pierwszej wojny światowej, kiedy na około słychać było huk armat po jednej niemieckich, a po drugiej rosyjskich. Właśnie akurat w tym czasie miałem to szczęście przyjść na świat. Urodziłem się z rodziców trudniących się rolnictwem. Wieś, w której żyli rodzice nazywała się i nazywa Jagłowo. Ale jaka była różnica między Jagłowem 1915 roku, a dzisiejszym to opiszę nieco dalej swojego pamiętnika. Kiedy miałem zaledwie parę tygodni, a była zima 1915 roku, właśnie zbliżał się front dwu przeciwników i dwóch wrogów Polski. Niemcy od strony północy to jest wsi Mogilnice, Rosjanie od południowej i tak się składało, że wieś Jagłowo była na samej linii. I dlatego też mieszkańcy wsi Jagłowo zmuszeni byli opuścić swoje domostwa i szukać schronienia po stronie rosyjskiej.
Otóż pewnego mroźnego dnia wyruszyła moja najukochańsza matka z moją starszą siostrą, która miała wtedy 15 lat szukać schronienia u swych bliskich krewnych we wsi Mikcin, położonej od Jagłowa o 17 km. Podróż była na pieszo i bardzo męcząca, bo szły nie tylko same, ale musiały dźwigać zawiniętego w chustki i płachtę człowieka liczącego w tym czasie zaledwie kilka tygodni, a tym człowiekiem byłem właśnie ja. Ile razy upadła ze mną moja matka, czy siostra to za każdym razem stawano i patrzono czy jeszcze żyję. Bóg jednak tak chciał ażebym żył i doczekał sam kiedyś jeszcze drugiej wojny światowej i sam na sobie osobiście odczuł, co znaczą potężni sąsiedzi, a jak słabymi jesteśmy Polacy.
Pierwsza wojna zakończyła się w 1920 roku. Miałem już wtedy 5 lat. Szczegółów przebiegu wojny nie opisuję, ponieważ nie pamiętam, a każdy czytał historię to wie, jakie przejścia Polska miała. Zaraz po wojnie brak było szkół, ponieważ nie było nauczycieli. W zaborze niemieckim jak i rosyjskim nie wolno było uczyć się po polsku. Tylko pod zaborem austriackim były szkoły polskie. I dlatego też zaczęli stopniowo napływać nauczyciele z tak zwanej Galicji w nasze strony. Pierwszym takim nauczycielem był w Jagłowie Kazimierz Bukowczyk. I jemu wyłącznie zawdzięczam, że umiem dzisiaj, chociaż może nieudolnie pisać ten skromny pamiętnik.
Nauczyciel Bukowczyk, to naprawdę był gorliwym nauczycielem, bo poświęcał swoje zdrowie, bo samo za siebie mówi to, że osiadł uczyć w Jagłowie, ponieważ wieś Jagłowo w tym czasie byłą jedyną wsią na Podlasiu, do której nie było drogi, a ze wszystkich stron tylko łąki. A gdy trzeba wyjechać do najbliższego miasteczka Suchowoli, to tylko czółnem jazda i pieszo po bagnie 2 km. I w takich to warunkach nauczyciel Bukowczyk uczył i żył 3 lata. Wyjechał później do lepszych wsi i tam pracował do roku 1943 to jest okres drugiej wojny światowej. Niemcy często robili łapanki na Polaków, a szczególnie ludzi uczonych i właśnie z jednych takich łapanek padł ofiarą Kazimierz Bukowczyk. Został rozstrzelany w getcie żydowskiej wraz z kilkoma innymi kolegami, za to tylko, że był prawdziwym Polakiem i wychowywał przyszłe społeczeństwo. Cześć jego pamięci. 
Po ukończeniu Szkoły Powszechnej w Jagłowie musiałem zostać przy rodzicach i rodzeństwie, a było nas pięcioro, trzech braci i dwie siostry. Pomimo tego, że ja byłem najmłodszy z rodzeństwa i mogli obejść beze mnie na gospodarstwie powinienem był uczyć się dalej, przynajmniej skończyć szkołę średnią. Ale o takich rzeczach to nie można było nawet śnić w Polsce po pierwszej wojnie światowej. Po pierwsze, że w pobliżu nie było takich szkół, a po drugie to należało do wyjątków, ażeby Syn chłopski dostał się w tym czasie do szkoły średniej, a nie mówiąc o szkole wyższej. Z całej Suchowolskiej gminy to można było liczyć na palcach jednej ręki takich, którzy studiowali. Nazwiska ich znam wszystkich: Bielski z Morgów wybił się na inżyniera, zginął za Niemców w drugiej wojnie światowej, Szubzda z Czerwonki, Klejno z Chodorówki, Szubzda z Chodorówki i Ratkiewicz z Ciemnego, wszyscy oni jeszcze żyją i są kapłanami, kilku z nich jest za granicą po stronie rosyjskiej. Ale trzeba czytelnikom pamiętać, że w tym czasie wyuczyć się na księdza lub na inżyniera to trzeba było mieć kogoś w Ameryce dość bogatego, który pomagał finansować. Bo z najlepszego gospodarstwa, to o tym mowy nie było. A dzisiaj nie ma może wsi w Polsce, żeby nie było z tej wsi, gdzieś lekarza, profesora, inżyniera lub wysokich urzędników. Jako przykład niech posłuży wieś sąsiednia Karpowicze, która potrafiła wysłać w świat trzech księży. Dla udokumentowania podaję ich nazwiska: Kaczorowski Kazimierz, rodak z Jagłowa, Głowicki Czesław i Gręś Czesław. O ile znam ich rodziców, to są średnio zamożni i potrafili wyuczyć swoich synów własnym kosztem bez pomocy z zagranicy. Taka, więc różnica jest pomiędzy rokiem 1925, a 1950 w sprawie kształcenia się młodzieży. A więc jak widać z powyższego, że nie było nawet można marzyć dla mnie żebym w tamtych czasach mógł się uczyć dalej. Więc musiałem zostać w domu przy rodzicach i tak przeżyć do 1936 roku, do chwili pójścia do wojska.
Życie moje od czternastego do dwudziestego specjalnych wrażeń nie zostawiło, ażeby można było szeroko rozpisywać. Pomagałem przy pracy na gospodarstwie. Chcę tylko przypomnieć, jaka była różnica w pracy na gospodarce w latach 1930, a dzisiaj. Jak przypominam sobie to mój ojciec śp. orał wołami i w dodatku sochą. Zanim nauczył woły chodzić w sosie, to brał dwóch synów starszych do pomocy i tak całymi dniami musieli we trzech orać. Koszono zboże wyjątkowo kosą, a przeważnie żęto sierpami. Młócono zboże cepami. Młócić to już ja brałem udział w tej pracy. Okres młócenia trwał od początku listopada do końca grudnia. Młócono przeważnie w nocy to jest od godz. 2-giej do 7-mej rano, a przyrównajmy dzisiaj. Wołów nie spotykamy nigdzie, socha, sierp i cep to wisi na pamiątkę, jako przedmiot muzealny. Zamiast ryku wołów to słychać często warkot traktoru. Kosa na polu pojawia się wyjątkowo, łomoczą żniwiarki i snopowiązałki. A zamiast stukania cepowego, to warczą szerokomłotki, huczą motory i damfy. Co należy dodać, że ludzie w przeszłości tak jak widać z powyższego ciężko pracowali, słabo się odżywiali i długo żyli. Post przed Wielkanocą – pościli 7 tygodni. Nie tylko, że nie jedzono mięsa, ale i mleka nie wolno i było. Mój ojciec śp. zmarł 9 lipca 1950 roku, przeżywszy lat 83, a w okresie wielkiego postu nawet mleka nie używał. Już jak pisząc o pracy na gospodarce, należy wspomnieć, w jakim położeniu żyła wszystka ludność ze wsi Jagłowo.
Wieś Jagłowo jak wspomniałem na wstępie to może była jedyną wsią na całym Podlasiu, bo tylko na Polesiu podobne były wsie. W tym czasie tj. jakiś rok 1926 nie było żadnej drogi do Jagłowa latem. Jeżeli chciano jechać do Augustowa, to trzeba było w czółnach wywieźć wóz do Dębowa rzeką, konie przeprowadzić wpław i tam dopiero założyć konie i jechać do Augustowa. Z powrotem ta sama historia i co gorsza, że trzeba było wracać pod prąd wody. A dopiero w roku 1930 mieszkańcy Jagłowa pobudowali drogę własnymi siłami do Dębowa, co było połączeniem ze światem. Ciężka to była praca przy budowie takiej drogi. W tym czasie nie znano żadnych maszyn, co wyręczałyby pracę ręczną lub konną. A więc najlepsza maszyna do kopania to szpadel, a dostawa piachu to środki transportu wóz żelazny, na którym woziło się 0,5 m3 piachu. Jednak pomimo ciężkiej i żmudnej pracy, ofiarni i pracowici Jagłowianie, taki to sposobem pobudowali 2 km drogi oraz 3 mosty. Jeden most główny na rzece Biebrzy i dwa mosty mniejsze na starych rzekach. Co może jest rzeczą najdziwniejszą dzisiaj, a w latach przedwojennym istotnym. Chodzi tu o to, jak wspomniałem wyżej, że takie ciężkie warunki mieli mieszkańcy Jagłowa z dojazdem do pobliskich wsi, nie mówiąc o mieście, ponieważ nie mieli żadnej drogi. A kiedy pobudowali drogę własnymi siłami, to zamiast państwo pójść z pomocą, to jeszcze nakładano podatek drogowy. Na pewno czytelnicy zapytają, z jakiego powodu? Niestety tak było. Mogą potwierdzić jeszcze ci sami, którzy płacili ten podatek i jeszcze dzisiaj żyją. Dzisiaj i jutro, kto będzie czytał tą książeczkę na pewno zada sobie pytanie:, dlaczego tak było? Co to i jacy tam żyli ludzie? Może nie umieli pisać, że nie ubiegali się o swoje. Chcę Wam śmiało stwierdzić kochani czytelnicy, że jak umieli ci ludzie budować, to i mieli pomysł ubiegać się o swoje. Mało, że pisali do powiatu, ale nawet delegację wysłano do Starostwa w Sokółce na pieszo, bo w tym czasie nie znano samochodów osobowych. Taka, więc delegacja była w podróży 6 dni i wracała z niczym. Bo w tym czasie było dojść do starosty niemożliwością, a takie sprawy to załatwiał wysoki urzędnik, który z pogardą patrzył na wieśniaka. Jednym słowem to były czasy nie do porównania z dzisiejszymi. Dzisiaj każdy jeden poszkodowany dojdzie tam, gdzie uważa za słuszne. To trzeba przyznać, że i dzisiaj nie zawsze poszkodowany wygrywa. Ale przynajmniej dostanie odpowiedź pisemną, pozytywną lub negatywną. To tyle w skrócie, w streszczeniu, co do wsi Jagłowa. Wracam do swoich własnych przeżyć. 

Był to rok 1936, kiedy to na komisji poborowej w Sokółce w dniu 16 maja zostałem przyjęty do służby wojskowej do kawalerii. Trzeba przyznać, że służba w kawalerii lub artylerii to było coś lepszego od piechoty, czy innej broni. Zawsze to się jechało na koniu, a nie chodziło się pieszo. Ułan kawalerzysta, to miał płaszcz długi, buty z ostrogami, szabla przy boku i to wszystko właśnie zdobiło ułana, jak przyjechał na urlop do rodziny. Nadszedł dzień 2 listopada 1936 roku, kiedy trzeba było pożegnać rodzinę, wieś i wszystko, a jechać do Wilna, czwarty pułk ułanów zaniemeńskich, siódmy szwadron pionierów. Pamiętam jak dzisiaj, kiedy w tym dniu wyjeżdżało nas dwóch do wojska ze wsi. Szkiłądź Janek do Wołkowyska, ja zaś do Wilna. Jeden kierunek i w jednym dniu. Trudno opisać wszystkiego, co się działo w tym dniu i co się myślało. Pamiętam i pisze, co było mi wtedy najważniejsze i co mi utrwaliło się w pamięci. Był to zwyczaj wtedy, gdy ktoś wyjeżdżał do wojska, to okazywano dużo współczucia dla rodziny wyjeżdżającego, na dowód tego odprowadzano takiego poborowego za wieś i tam się właśnie z nim żegnano. Życzono mu szczęśliwego powrotu. No, więc i ja nie byłem gorszy od innych, jak również mój kolega. A że to było jeszcze święto 2 listopada, a więc frekwencja tym bardziej dopisała. Kiedy nas odprowadzano do mostu na rzece Biebrzy i tam właśnie nastąpiło pożegnanie. Przy pożegnaniu jak zwykle trochę płaczu. Płakała rzewnie moja mama, zapłakał ojciec, bracia, nie żałowała łez siostra jedna i druga. Dla nich to wszystko pasowało i nikogo to nie dziwiło, bo tak jest i było przyjęte. Jednak przy tym pożegnaniu była taka osoba stojąca w młodzieży, że może najwięcej w sercu przeżywała, ale nie mogła okazać publicznie tego. Ta osoba to była ta, która dzisiaj i jutro dzieli i będzie dzielić losy naszego wspólnego małżeństwa. Przygnam się szczerze, ze nie tylko ona przeżywała wtedy, ale i ja również nie mniej od niej, no tak jest na świecie. Po pożegnaniu się z wszystkimi, ruszyliśmy furmanką do najbliższej stacji Nowokamienna. Wiózł nas wtedy mój starszy brat Stanisław. Podróż odbywała się wieczorem. Jadąc myślało się o wszystkim, szkoda było bardzo rodziców, rodzeństwa, ale oni wszyscy mieli swoich opiekunów, szkoda najwięcej było jednej osoby tej, która zostawała bez opiekuna i jeszcze nie wypadało jej płakać. Kiedy wsiadłem do pociągu i pożegnałem się z bratem, począł człowiek myśleć o wojsku.
Pożegnanie minęło, jakie będzie spotkanie? Spotkano nas jak gości ze sztandarem, muzyka to jest orkiestra, zaprowadzono nas do koszar. Tam rozpoczęło się nowe życie. Nie było czasu myśleć, co było w cywilu, zdawało się nieraz, że człowiek tego nie przeżyje. Ale z biegiem czasu się przyzwyczaiło do wojska i zaczęło myśleć częściej o rodzinie, a nawet o tej, która w skrytości cierpiała. Przyszedł okres Świąt Wielkanocnych, jechało się na urlop, ale już z myślą trochę inną. Nasuwała się myśl – czy wszyscy spotkają tak czule jak żegnali, czas robi swoje. Jednak specjalnych zmian nie dało się zauważyć we wsi, za wyjątkiem kilku starszych osób, którzy pomarli. Przez cały czas swej służby w wojsku pięć razy byłem na urlopie. Było różnie źle i dobrze. Wilna nie zapomnę nigdy i chciałbym jeszcze raz w życiu być w Wilnie. Najlepiej utrwaliło mi się w pamięci obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, gdzie przyjeżdżały z całej Polski wycieczki. Obraz Matki Boskiej umieszczony był i jest nad bramą przy ulicy Ostrobramskiej. W tym miejscu żaden pojazd nie miał prawa jechać. A każdy przechodzień bez różnicy na wiarę, czy to był wierzący, czy nie, musiał przejść z odkrytą głową w tym miejscu. Dzień i noc stał policjant i pilnował porządku. Wilno również miało największy więzień wojskowy w Polsce, który nazywał się Antokol.
Po powrocie z wojska 15 sierpnia 1938 roku znowu podobnym trybem prowadziło się życie jak przed wojskiem, jedna trochę różnica była ta, że człowiek zobaczył światu i ludzie jak żyją, zaczął myśleć o czymś podobnym.
Przyszedł jednak rok 1939, 18 sierpnia i przekreślił wszystko. Co to był 18 sierpień, to był pierwszy zwiastun bliskiej wojny z Niemcami. W tym dniu zostały powołane dwa roczniki 1914 i 1915 na bezterminowe ćwiczenia. Bezterminowe ćwiczenie znaczyło to, że mogli nas zwolnić po kilku dniach próbnych ćwiczeń, a należało się spodziewać, że nigdy nie zwolnią. I tak też było. Wcielony do rezerwy 1 pułku ułanów Krechowieckich w Augustowie tam też zostałem wezwany. Po umundurowaniu nas zostałem przydzielony do 1 szwadronu, dowódcą był rotmistrz Minejko. Sam wygląd i nazwisko wskazywało na Niemca, ale o tym nieco później. Po umundurowaniu nas w dniu 19 sierpnia 1939 r. wyjechaliśmy na manewry do wsi Kolnica, położonej 9 km od Augustowa. Zakwaterowano nas u gospodarza Klimki, bardzo uprzejmego i gościnnego. I tam przebywaliśmy do dnia 23 sierpnia, nigdzie nie wyjeżdżając. Świadczyło to, że czegoś się spodziewano. Kiedy to dnia 23 sierpnia godz. 11-ta w nocy spokojnie siedzieliśmy przy stole, a na stole pół litra czystej, w osobach podporucznik rezerwy, plutonowy Chedyński, gospodarz Klimko i ja razem. Nie ma tego złego żeby na dobre nie wyszło, a w tym to wieczorze odwrotnie było, dobrze i przyjemnie, a zakończyło się bardzo smutno. A mianowicie: przybiega służbowy podoficer do porucznika naszego współbiesiadnika, oznajmiając alarm i to taki zapewniający, że z powrotem tu nie wrócimy. Należało, więc podziękować gościnnemu gospodarzowi za napój i sadzone jaja, a siodłać konie i jechać na plac zbiorczy tj. koło gospodarza Dawidejki na krańcu wsi Kolnica. Tam to widać było, że to był alarm próbny, wszyscy oficerowie byli w nerwowym pośpiechu, ponieważ więcej wiedzieli od nas wszystkich. Kiedy przyjechaliśmy do Augustowa, to tam naprawdę czuć było bliską wojnę. Szosa zapełniona była wojskiem we trzy rzędy. Nie tylko pułk z Augustowa, ale cała brygada suwalska. Konie rozjuczyliśmy w stajni, sami udaliśmy się do koszar na spanie. Niestety żaden z ułanów nie spał. Ciągle dzwonił telefon. Służbowy biegał, co raz do porucznika z meldunkiem. O godz. 3-ciej rano w dniu 24 sierpnia zarządzono pobudkę, pomimo, że nikt z nas nie spał. Zaprowadzono nas do stajni czyścić i karmić konie. Lecz już nie było czyszczenia koni, a tylko karmienie. Po nakarmieniu maszerujemy do koszar. W koszarach zbiórka na sali dużej. Przychodzi dowódca szwadronu rotmistrz Minejko i mówi głosem nieco drgającym. Ułani w dniu dzisiejszym ogłoszona mobilizacja, ale od mobilizacji do wojny jest daleko. A chociażby doszło do wojny, to jesteśmy pewni, że nie oddamy ani piędzi ziemi polskiej, ani nawet guzika od mundura. Pytanie - czy jesteście żołnierz gotowi bronić ojczyzny - tak jest panie rotmistrzu, choćby nam przyszło zginąć. W związku z tym, że została ogłoszona mobilizacja, powiedział rotmistrz Minejko; rozkazuję wszystkim rezerwistom zdjąć włosy na zero. Jeszcze jeden rozkaz rotmistrza - rezerwiści, którzy pełnili służbę czynną w pionierach wystąp. Do tych należałem ja. Po wystąpieniu i spisaniu naszych nazwisk, odprowadzono nas do 11 szwadronu pionierów, w celu przydzielenia nam funkcji i fasowania nam sprzętu i przyborów potrzebnych na wojnie. 
Wszystko fasowało się jakoś spokojnie. Trochę było gorzej w przyjęciu tak zwanych szkaplerzy aluminiowych, tj. maleńkie aluminiowe pudełeczko, do którego wkładało się karteczkę z dokładnym adresem żołnierza i zawieszało się ze sznurkiem na szyji. Chyba czytelnicy się domyślają, po co. Ale niezależnie od tego wyjaśniam dla młodych: to było po to zawieszane, żeby na wypadek śmierci lub ciężkiego poranienia można było ustalić, kto to był faktycznie i w razie możności powiadomić rodzinę. Z bólem serca chcę stwierdzić, że jak się okazało później to było wszystko zbędne. Bo kto z Polaków zginął, to już nie było czasu na pogrzebanie i notowanie przez władze wojskowe. Grzebali tylko cywile, a im nie zależało na nazwisku, a tylko ażeby zakopać do ziemi i przez to nie dopuścić do jakiś chorób zakaźnych. Trudno - na wojnie tak było, jest i będzie.
Po załatwieniu wszystkich spraw związanych z umundurowaniem i uzbrojeniem zostałem przydzielony do kolumny taboru konnego. Wybraliśmy sobie konie i już byliśmy gotowi jechać tam, gdzie nas będą prowadzić. W tym to dniu masowo zaczęli przybywać nowi rezerwiści. Każdy o smutnym obliczu. Każdy porzucił kogoś bliskiego w domu; matkę, ojca, braci lub siostry. Najgorzej było wyjeżdżać tym, którzy żegnali młode żony i maleńkie dzieci. My natomiast byliśmy szczęśliwi, że powołano nas wcześniej, jeszcze nie było oficjalnej mobilizacji. Dlatego też było mniej płaczu i żalu przy naszym wyjeździe. A więc kiedy przybywali znajomi z naszych stron opowiadali nam, jakie mieli pożegnanie. My tylko śmieliśmy się, bo to wszystko było poza nami. Niezależnie od tego, to wszystko przyznam się nie było i nam do przyjemności. Bo każdy z nas porzucił kogoś w domu i napewno w tym dniu to samo przeżywali nasi najbliżsi.
Na drugi dzień, to jest 25 sierpnia zaczęli zjeżdżać gospodarze z powiatu augustowskiego dostarczając na plac pułkowy konie zmobilizowane i wozy do taboru. Jakie więc to były wozy i uprząż? Na 300 dostarczonych wozów zaledwie wybraliśmy 81, które to chwilowo nadawały się do jazdy, reszta bez obręczy, szprych itp. takie to było podejście gospodarzy do obrony kraju. Po zaopatrzeniu nas w żywność i zastrzyki przeciwko chorobom zakaźnym przyszedł dzień i rozkaz wyjazdu z koszar, gdzie i dokąd to nie wiadomo, kierunek Suwałki. Przy wyjeździe z koszar nowy obrazek pożegnalny. Żony oficerów i podoficerów rzucały się na szyję swych mężów przeczuwając, że niejedna z nich nie ujrzy więcej. Tak też i się stało, że mało, który z oficerów wrócił do swej żony. Zginęli nie na froncie to w niewoli, bo oficerów nie szczędzono.
Może najsmutniejszy wyjeżdżał p. pułk Litewski? (tak się nazywał). Ten to właśnie p. pułk zginął pierwszy, kiedy jeszcze nie było blisko Niemców. A było to tak. Kiedy to brygada suwalska posuwała się na wschód, ażeby połączyć się z brygadą grodzieńską, a było to w nocy, kompania 81 pułku piechoty z Grodna nie rozpoznając w lesie, że to polski oddział, z tą myślą, że to Niemcy dostali rozkaz ognia. I tam pierwszy padł podpułkownik Litewski. Dobry był dowódca, cześć jego pamięci. Tak to bywa na wojnie, słabe rozpoznanie w terenie może pociągnąć ofiary.
Wracam, więc do wyjazdu z Augustowa. Niedaleko odjechaliśmy, bo zaledwie do Szczebry Olszanki i tam to zatrzymaliśmy się na osiem dni.

2 komentarze:

  1. Panie Zbigniewie,

    Taki pamiętnik, to jak relikwia. I jakie szczere pisanie.

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Danielu jeśli kiedykolwiek będzie Pan w tamtych stronach - polecam dla ciekawych świata ten skrawek ziemi wyrwany przed wiekami pośród biebrzańskich bagien.
    To raj dla ornitologów ale także badaczy historii i architektury podlaskiej wsi. Nie wymienię tu wszystkich ciekawostek choć wspomnę hasłowo kilka: nieco zapomniany wiejski cmentarzyk w lesie, architektura, drogi które porosła trawa i skryła rzeka, związki z Hubalem, opowieściach o broni, bitwach i żołnierzach pozostających pośród bagien, spacyfikowanych i dziś już niemal nieistniejących wsiach jak Jasinowo gdzie także mieszkali Noruki, historia obławy augustowskiej, kapliczki i krzyże itd.
    Jagłowo to bardzo stara wieś która przedtem przynależała bodajże do parafii Dolistowo a dopiero ok XVIII wieku włączona do parafii Jaminy.
    Pozdrawaim

    OdpowiedzUsuń

Baner 720x300

create your own banner at mybannermaker.com!
Copy this code to your website to display this banner!