sobota, 28 kwietnia 2012

"News from yesterday" - Wiadomości z wczoraj

Jak chyba w każdej polskiej rodzinie, może we wczesnych lub nieco bardziej współczesnych pokoleniach, można odnaleźć ślady emigracji choćby czasowej. Kierunki tej migracji bywały różne w rożnych czasach o czym już zdążyłem wspomnieć w poście pt. "Po polsku poza Polską".
Sam również w burzliwych latach 90-tych, Polskiej transformacji próbowałem znaleźć swoje miejsce w Holandii gdzieś opodal Hook van Holland i miejscowości Monster. Było miło, ale jednak mimo pierwszego zachwytu wolności coraz bardziej odczuwałem, że tam zawsze będę obcy.

ok 1991 r. Holandia. w tle miasteczko Monster lub okolica

Niestety decyzja o wyjeździe w XIX lub na początku XX wieku nie była tak prosta jak moja. Żeby wyjechać trzeba było zdobyć wiele środków, spieniężając niemal wszystko do czego byłoby można jeszcze wrócić. Na wyjazd taki składała się cała rodzina. Pieniądze te płaciło się pośrednikom, którzy często tak jak i dzisiaj chodzili wokół ciebie dopóki dopóty wiedzieli, że są jeszcze jakieś pieniądze do wyciągnięcia.

Kuferek podróżny który towarzyszył emigrantom. źródło: Mini Muzeum Wsi  państwa Godlewskich  z Jaziewa
Większość emigrantów w tych wczesnych latach migracji obierała kierunek Ameryka czyli USA. Tam po przejściu kwarantanny np na Ellis Island i spisania nowo przybyłych, ścierali się z twardą rzeczywistością. Powrotu właściwie nie było z wielu powodów, a największym chyba był wstyd i zawód dla całej rodziny, która składając się na podróż, liczyła na wsparcie pozostałych w kraju.
Emigranci w tym nowym i obcym jeszcze kraju starali się trzymać razem. Stąd po dzień dzisiejszy całe skupiska ludności z regionu, czy wręcz miejscowości w konkretnych miastach i miasteczkach Stanów Zjednoczonych Ameryki. Takich miejsc jest wiele i nie będę wymieniał ich wszystkich wspominając choćby tylko Nowy York, Chicago.
Moi kuzyni na których ślady trafiałem wybierali np. New London, New Britain, obydwie miejscowości w stanie Connecticut. Poniżej zaprezentuję ślady jakie po nich pozostały, a na które natrafiłem w swoich poszukiwaniach, często dzięki pomocy życzliwych jak zwykle osób ze środowisk genealogicznych.

Akt urodzenia z 1888 r. Antoniego Mierzejewskiego, jednego z pradziadków stryjecznych który wyemigrował do Ameryki z Kamionowa (Kamienowo) na Mazowszu
Jego Amerykański akt zgonu, którego ślad prowadzi do rodziny Dembek
Jednym ze wspomnianych braci i siostrzeńców był mój pradziadek Władysław Jakub oraz dziadek Piotr Mierzejewski
I to co wydaje się być niesamowite dla nas w Polsce, a tam przynajmniej kiedyś było całkowicie normalne i stanowi doskonałe ułatwienie w poszukiwaniach np genealogicznych.
Każdy członek społeczności, nieważne jak bardzo zasłużony lub nie, jeśli był znany lokalnej społeczności mógł liczyć na dość skrupulatny i treściwy nekrolog. Same nekrologi stanowią bezcenne źródło informacji. Niestety szukać ich trzeba w bibliotekach za wielką wodą. Dziś w dobie dygitalizacji dostęp do nich staje się coraz łatwiejszy. Trzeba tylko wiedzieć co i jak lub z kim rozmawiać ;-)
Z innych źródeł wiadomo, że jeśli nasz kuzyn był niegrzeczny, niemoralnie się prowadził lub był zamieszany w przestępstwo, istnieje duże prawdopodobieństwo iż cała jego osoba wraz ze znaną rodziną także została opisana z wieloma szczegółami.

Prezentuję poniżej, także przesłane mi przez Garreta Mierzejewskiego, nekrologi rodziny Dembek, licząc po cichu, że może, ktoś, kiedyś z tej rodziny przeczyta i zechce się skontaktować. Może, jeśli Antoni żył, zmarł i pracował razem z Tomaszem Dembek, [synem Stanisława i Teresy Oliński, ur.1881 r. w Warszawie] pozostawił po sobie jakieś zdjęcia, pamiątki.  Zamieszczam te nekrologi, także dla kolejnego przykładu, na jak świetne i dokładne informacje, poszukiwacz może liczyć.



























Na koniec jeszcze jeden ślad dotyczący emigracji z rodziny Noruk z Jaziewa o której niewiele wiem. Z wielu aktów urodzeń jak i dokumentów na Ellis Island wynika, że część rodziny Noruk aka Naruk, wyemigrowała na przełomie XIX i XX wieku z Jaziewa i okolic poprzez Hamburg do USA. Potwierdzają to wspomnienia mojej Mamy o przychodzących paczkach z Ameryki do późnych lat 50 -tych.
W swoich poszukiwaniach na amerykańskich portalach trafiałem na ich ślady ale bez rozwinięcia kontaktu. Wydaje się że część tamtejszych Noruków zmieniła nazwisko na krótszą i bardziej zamerykanizowaną formę, Nork.
Ten nekrolog otrzymałem dzięki uprzejmości kolegi z Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego, Krzysztofa Zięciny. Dziękuję.



Dodawałbym i dodawał więcej zdjęć i tekstu dotyczących migracji osób związanych z moją rodziną ale w ten sposób ten post wydłużyłby się niemiłosiernie. Na koniec jednak nie mogłem się powstrzymać aby nie dodać kolejnego tekstu Pana Józefa Matyskieły, który na łamach lokalnej gazetki "Nasz Sztabiński Dom" publikował przez lata swoje świetne, wspomnieniowe teksty. A więc zapraszam do lektury "Za chlebem" Pana Józefa Matyskieły

Za chlebem

       Kończył się wiek XIX. Przeminął czas okrutnych wojen, morowego powietrza i głodu. Naród Polski odradzał się z nadzwyczajną siłą. W ostatnich dziesięcioleciach ludność naszego kraju podwoiła się. Nastąpiło katastrofalne przeludnienie. Problem ten szczególnie dotknął obszary wiejskie. Nie inaczej było też w naszej okolicy. W rodzinach naszych pradziadów przybywało potomstwa, którego liczba – mimo wysokiej śmiertelności - nierzadko dochodziła nawet do dziesięciu. Ziemia będąca w posiadaniu chłopów od ogłoszenia w 1864 roku przez cara ukazu uwłaszczeniowego dzielona była na kolejnych potomków. Coraz częściej brakowało chleba i miejsca w wiejskich chałupach.
     W tym czasie nastąpiła w świecie era rewolucji przemysłowej podnosząc błyskawicznie poziom życia w niektórych krajach. Na dodatek po zniesieniu dotychczasowych, feudalnych realiów ekonomicznych, wprowadzona została gospodarka towarowo-pieniężna. W życiu naszych przodków pojawiła się nowa wartość – pieniądze. Porzucenie rodzinnego domu z przekleństwa stało się teraz błogosławieństwem, dającym nadzieję na zarobienie pieniędzy i poprawę warunków życia. Polacy, tak jak inne narody Europy, wyruszyli w świat.
     Jaziewo było wówczas gęsto zabudowane i również przeludnione. Położone po obu stronach ulicy (dzielone wielokrotnie od pierwszych nadań ziemi na początku XVIII w.)  siedliska miały nie całe dwadzieścia metrów szerokości. Dlatego też po obu stronach wsi, biegła po „zagumieniu” droga ułatwiająca dojazd furmanek ze zbożem do stodół. Nazywano ją  ułeczką.    
        Młodzież pochodząca z wielodzietnych rodzin, nie mając nadziei na poprawę warunków życia, zaczęła wyruszać w świat. Były to głównie wyjazdy za chlebem do Ameryki, krainy epokowych wynalazków i boomu gospodarczego.  Zdarzało się też, że w przypadku młodych mężczyzn powodem wyjazdu była chęć uniknięcia służby w rosyjskim wojsku lub ucieczka przed carskim wymiarem sprawiedliwości. Ci, którzy wyjechali pierwsi „zabierali” później swoje rodzeństwo, kuzynów i sąsiadów. Napływające do kraju pierwsze dolary rozbudzały pragnienia o amerykańskim śnie. Kto tylko mógł pożyczał pieniądze na drogę i wyjeżdżał. Wyjazd taki kosztował niemałą sumę w rublach (może ktoś z czytelników wie, jaka to była kwota?). Udający się na emigrację, odprowadzani przez bliskich, szli z tobołkami przez łąki w kierunku Nozdranki, gdzie odbywało się pożegnanie. Dla większości było to rozstanie z rodziną do końca życia. Przeprawiano się później łódką na drugi brzeg kanału, by dalej iść z przewodnikiem do leżącej w Prusach Wschodnich stacji kolejowej w Prostkach. Przewodnikiem w Jaziewie był Dąbrowski. Po kilku dniach spędzonych w kolejowych wagonach podróżni docierali do portów niemieckich: Hamburga lub Bremy, by później płynąć ponad dwa tygodnie statkiem przez Atlantyk do Nowego Jorku, Baltimore lub Bostonu. Urodzony w 1891 roku w Jaziewie Ignacy Milewski wypłynął z Bremy 12 marca 1907 roku statkiem SS „Wurzburg”, by 29 marca przybić do Ellis Island w Nowym Jorku. W niektórych przypadkach podróż morska rozpoczynała się też w Królewcu lub w portach holenderskich.
        Ellis Island to wyspa leżąca tuż przy wejściu do portu Nowy Jork. W latach 1892-1924 istniało tu centrum przyjmowania imigrantów przybywających na wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Odbywało się tu przesłuchanie i kontrola stanu zdrowia osób wjeżdżających. Po zrealizowaniu tej procedury, imigranci byli przewożeni na ląd, gdzie rozpoczynali nowe życie. Przez cały okres istnienia ośrodek ten przyjął ok. dwunastu milionów osób. Po I wojnie światowej St. Zjednoczone utworzyły w świecie sieć ambasad, w których można było ubiegać się o wizy. Wyeliminowało to potrzebę sprawdzania imigrantów w chwili ich przybycia.
       Z większości mieszkających w Jaziewie rodzin, ich krewni wyjechali do Ameryki. Nie zawsze jednak decyzja o wyjeździe była łatwa. Mogła się o tym przekonać Franciszka Krysztopówna. Gotową do drogi dziewczynę do zmiany planów nakłonił mieszkający naprzeciwko sąsiad Józef Paweł Andruszkiewicz.  Wkrótce odbyło się wesele, a w 1898 urodził się ich pierworodny syn, Józef. Zdarzało się, że w wyjeździe przeszkodził ktoś z rodziny. Zofii Szmygiel (ur.1902) uniemożliwił wyjazd jej brat Sylwester, który schował shipkartę. W podróż często udawało się kilkoro rodzeństwa. W rodzinie Józefa Janika (ur. 1912) wyjechało trzech stryjów. Natomiast czwarty z rodzeństwa, ojciec Józefa - Bolesław pojechał tam, żeby skłonić braci do przekazania mu ojcowizny. Wybuch I wojny światowej i choroba nóg sprawiły, że z dala od rodziny musiał spędzić całe dziesięć lat.
      Wśród emigrantów z Jaziewa były m. in. stryjeczne siostry: 19-letnia Marianna i 18-letnia Rozalia Krysztopówny w roku 1900 oraz 17-letni Stanisław Szmygiel w roku 1902. Ten ostatni przy osiedleniu się w Ameryce korzystał z pomocy pochodzącego z Janówka kuzyna Toczyłowskiego, by po kilku latach pomóc wspomnianemu wcześniej Milewskiemu. 
    Zderzenie z amerykańskimi realiami często okazywało się bolesne. Emigranci pochodzenia chłopskiego w uprzemysłowionym kraju dostawali ciężką, najgorzej płatną pracę w kopalniach, rzeźniach i w rolnictwie przy zbiorach owoców. Byli też zatrudniani w większości na stanowiskach dla niewykwalifikowanych robotników w zakładach przemysłowych.  Za wykonywaną pracę dostawali 1-2 dolary dziennie (znacznie poniżej średniej amerykańskiej pensji). Jednak emigrantom w USA żyło się z pewnością lepiej niż w ojczyźnie. Osiągany dochód pozwalał na utrzymanie rodziny i odłożenie kilkudziesięciu dolarów rocznie.
     Z mieszkających wówczas w Jaziewie trzech rodzin Matyskiełów, jednej w Mogilnicach i jeszcze kilku w regionie, na emigracji m.in. byli: Bolesław (ur. 1881) – wyemigrował w roku 1906; Jgnacy (ur.1875); Kazimierz (ur.1873) – wyemigrował w roku 1907 z Grodna; Franciszek (ur. 1889) – wyemigrował w roku 1913 z Suchowoli; Antoni (ur.1895); Pelagia (ur.1886); Adam (ur.1873) – wyemigrował z Suchowoli i Karol (ur.1870). Z mojej rodziny wyjechali dwaj bracia dziadka Antoniego: Bronisław i Stanisław.  Stanisław założył rodzinę i prowadził własny sklepik. Miał syna Józefa, który będąc rozrywkowym kawalerem przepuszczał w weekendy całotygodniowy utarg ojca. Ze Stanisławem utrzymywaliśmy kontakt listowny. W 1961 roku, będąc już w podeszłym wieku ostatni raz napisał do nas i przysłał mi zabawki, z których zachował się do dzisiaj mały plastykowy konik – jedna z niewielu pamiątek po tamtym pokoleniu. Z Bronisławem nie mieliśmy żadnego kontaktu.     
    W chwili wybuchu I wojny światowej amerykańska Polonia liczyła około 3 milionów osób. Największe skupiska polskiej ludności zamieszkiwały tereny od wschodniego wybrzeża po pogranicze z Kanadą w okolicy wielkich jezior. Życie na emigracji toczyło się wokół polskich parafii i organizacji o charakterze społeczno-narodowym i patriotycznym. Kiedy trzeba było walczyć o wolność ojczyzny, przebywający na emigracji młodzi Polacy masowo zaciągali się, jako ochotnicy do amerykańskiego wojska by bić się z Niemcami. Do armii amerykańskiej wstąpiło prawie 40 tys. Polaków. Wśród mężczyzn poddanych wówczas rejestracji figurują: Frank, Bolesław, Michael, Antoni oraz wspomniany wcześniej Bronisław Matyskieła. Być może z Bronisławem stało się coś w czasie wojny.   
    Młodzi Polacy z Ameryki zasilili też powstającą w 1917 roku we Francji „Błękitną Armię” gen. Hallera.  Niezależnie od koloru mundurów, walcząc z zaborcą, ponosili najwyższą ofiarę. Wcielony do armii amerykańskiej Wiktor Ostrowski z Czarniewa zginął 18 lipca 1918 roku w czasie niemieckiego ataku gazowego pod Verdun. Miał wówczas 29 lat.  Polegli też, będąc amerykańskimi żołnierzami: Wiśniewski z Dolistowa (matka z Kalinowskich z Jaziewa) i Mieczysław Kalinowski z Jaziewa (brat Michała). Pochodzący z Mogilnic Mikazy Aniszko (wyjechał do USA w roku 1908 w wieku 22 lat) uległ zatruciu gazem i po wyleczeniu wrócił do kraju.
        Do Armii Hallera zaciągnął się przebywający w Ameryce Józef Sieńko z Jaziewa, który po zakończeniu wojny pozostał w kraju. We wsi nazywano go później „Helerem”. W spisie żołnierzy Armii Hallera ujęci są Józef i Antoni Matyskieła.
       Po wypełnieniu swej misji, Hallerczycy ładowali się na statki w Gdyni by wracać do Ameryki. Na wieść o nadciągających ordach bolszewickich większość z nich zrezygnowała z wyjazdu, by wziąć udział w obronie ziemi ojczystej w lecie 1920 roku.
      Wśród rejestrowanych do poboru do wojska w czasie II wojny światowej znajdują się - sądząc po pisowni imion – w większości mężczyźni urodzeni już w Ameryce: John Joseph, Stefan, Stanisław, Edward P., John C., Joseph W., Walter F. i Walter W. Matyskieła.
     Zdarzało się, że pochodzący z naszego regionu emigranci wyjeżdżali w tamtym czasie do innych krajów. Jan Świerzbiński z Jaziewa przebywał w Brazylii. Po I wojnie światowej wrócił do rodzinnej wsi, by za zarobione pieniądze otworzyć sklepik. Jego „firma” - jako jedyna istniejąca w Jaziewie - jest ujęta w Księdze Adresowej Polski z 1929 roku.
     Bywało, że do kraju wracali też ci, którzy przebywali w Ameryce. Byli to najczęściej samotni mężczyźni, którzy nie założyli tam rodziny lub ci, którym się nie powiodło. W Jaziewie przed I wojną światową zamieszkał pochodzący z Promisk Stanisław Sawicki
(dziadek Edwarda Sawickiego), który za odłożone z pracy w „majnach” (ang. mine – kopalnia) 400 dolarów kupił ziemię od Janików i tu założył rodzinę. Wrócili też: jeden z Janików i Borkowski. Ten ostatni odsądził swoją część ojcowizny od brata i dożywał u Bogdziów. W 1971 roku powrócił na stałe Kazimierz Szmygiel. W czasie wojny był na Syberii, skąd trafił do Armii Andersa. Po przejściu całego szlaku bojowego i zakończeniu wojny pojechał z Anglii do wspomnianego wcześniej brata Stanisława. Zmarł w 1973 roku u rodziny w Jaziewie. Bardzo rzadko wracały całe rodziny. Do kraju po I wojnie światowej wrócili Leszczyńscy z Wrotek oraz Wiśniewscy z Dolistowa.
    Żoną Wiśniewskiego została w Ameryce pochodząca z Jaziewa Julianna z Kalinowskich, siostra Michała. Tam też urodziły się ich dzieci. Piszę o tym, ponieważ z Kalinowskimi łączy mnie dalekie pokrewieństwo. Z rodziny tej pochodziła jedna z moich prababek ze strony ojca – Michalina. Była żoną Wojciecha Kamińskiego w Jagłowie i miała dwie córki: Feliksę (1887-1919) – matkę mojego ojca i Teofilę (1888-1974) – zamężną za Matyskiełą w Suchowoli. 
    Odzyskanie w 1918 roku niepodległości nie zahamowało emigracji zarobkowej. Nasi rodacy nadal wyjeżdżali do Ameryki. Pojechał tam, stryjo mojej mamy - Antoni Tomaszewski z Jamin (były tam jego siostry Rózia i Wincka). Wrócił jednak po kilku latach, bo nie znosił „stawać na dzwonek do pracy”. Wyjeżdżano też za chlebem do Niemiec i Francji. W latach trzydziestych ubiegłego wieku w Niemczech byli Józef Borysewicz i Wacław Panasewicz. Do Francji pojechali m. in. Franciszek Andruszkiewicz, Zygmunt Olszewski, Stanisław Kuczyński i Kazimierz Sieńko. Andruszkiewicz doznał kontuzji w czasie pracy w kopalni. Po wyleczeniu został tam na stałe i założył rodzinę. W 1978 roku odwiedził w Jaziewie krewnych i znajomych, a wśród nich kolegę z czasów młodości -mojego ojca. Pracujący w przemyśle zarabiali więcej, natomiast ci na roli raczej niewiele. Zatrudnionemu u francuskiego farmera Kuczyńskiemu odłożone pieniądze nie wystarczyły na podróż i z wielkimi trudnościami dotarł do domu. Żartowano później we wsi, że Staś Kuczyński wrócił z Francji na piechotę.
     Niektórzy z przebywających we Francji polskich robotników zarazili się ideami głoszonymi przez Francuską Partię Komunistyczną, i to na tyle skutecznie, że szerzyli je po powrocie do kraju. Należeli do nich  Stanisław Feler z Kopytkowa, który za pierwszego Sowieta był przewodniczącym Rady Narodowej w Jaminach, a „za Niemców” został zastrzelony przez Ignacego Pawełkę - agenta niemieckiej Abwehry i  Władysław Pycz z Czarniewa.
          Zdarzało się, że przebywający na emigracji w Ameryce odwiedzali po latach swoich bliskich w kraju. W sierpniu 1960 roku przyjechał po kilkudziesięciu latach do Jaziewa Józef Sieńko (z innych niż „Heler” Sieńków). Odwiedził bliższą i dalszą rodzinę oraz znajomych. W czasie jego pobytu do wsi przyjechało kino objazdowe, by w remizie wyświetlić „Krzyżaków”. Na film tłumnie podążyła cała wieś. Sieńko był tym bardzo zdziwiony. Powiedział, że nie ma czasu chodzić u siebie do kina, a poza tym musi oszczędzać dolary.      
          Niemałą rolę w transporcie rodaków za ocean odegrały dwa polskie statki pasażerskie. Pierwszym z nich był zbudowany w 1936 roku we włoskiej stoczni M/S „Batory”. Zastąpił go w 1969 roku zakupiony w Holandii, TS/S „Stefan Batory”, który pływał przez Atlantyk jeszcze w latach osiemdziesiątych. 
         Emigracja w poszukiwaniu lepszego życia przez długie lata była nieodłączną częścią naszej rzeczywistości. Przez długie lata określenie „Amerka” oznaczało dobrobyt, nienaruszalność prywatnej własności i wolność obywateli, a także postęp i nowoczesność. Do wybuchu II wojny światowej wyjechało do Ameryki ok. 12 milionów Polaków. Nieocenioną była pomoc, jakiej udzielali swoim rodzinom w zniszczonym działaniami wojennymi kraju. Słowo: „dolary” miało wtedy magiczną moc. Drobne banknoty wkładane do listów, czy też paczki, przeważnie z odzieżą, były tu w kraju bardzo oczekiwane. Z przykrością należy jednak stwierdzić, że owe przesyłki były pokusą dla nieuczciwych pracowników poczty.
     Po II wojnie światowej wyjazdy zagraniczne naszych rodaków zostały początkowo bardzo ograniczone przez władzę komunistyczną. Na sile przybrały dopiero w latach siedemdziesiątych u.w. Ówczesne państwo, tworząc sklepy „Pewexu” znalazło sposób na ściąganie dolarów z rynku.   Emigracja do USA trwa po dziś dzień. Jeśli zaś chodzi o rodziny noszące moje nazwisko, to tu, w Polsce można je policzyć na palcach obu dłoni. Natomiast nazwisko Matyskiela noszą dziesiątki rodzin rozsianych po wszystkich stanach  A.P.

   
 W tekście wykorzystano ustny przekaz następujących osób:
Bronisław Matyskieła    (1907-1984),
Józef Janik                  (rocznik 1912),
Helena Matyskieła  (rocznik 1922),
Leopold Murawski (rocznik 1934)
oraz strony:
Ancestry.com i www.ellisisland.org

Grajewo, dn. 25 września 2008 roku.                                                                           Józef Matyskieła
  

2 komentarze:

  1. Zbyszku, jak zwykle ciekawy post. Ja odniósłbym się do dwóch kwestii. W latach 90-ych udawałem się na zarobek do Anglii. I podobnie, jak Ty czułem - to nie jest moje miejsce, choć bardzo mi się tam podobało. Ale za Polską tęskniłem zbyt mocno.

    Miło też widzieć kolejny ślad naszego spotkania integracyjnego w postaci kuferka z muzeum jaziewskiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Tęskni mi się za naszym grupowym, wspaniałym, jagłowskim, pełnym ciekawych odkryć i jak na razie jedynym spotkaniem w terenie. Tylko rozsądek powstrzymuje mnie od planowania kolejnego ;-)

      Usuń

Baner 720x300

create your own banner at mybannermaker.com!
Copy this code to your website to display this banner!